środa, 22 grudnia 2010

Komiksowa dekada - Puenta


Historyczna przebieżka
Sztuka komiksowa nie ma szczęścia do naszego kraju, chociaż jak spojrzeć na Świat, nie jest u nas tak najgorzej ;)
Za czasów komuny traktowany był jako produkt zgniłego zachodu.
Zwalczyć się go nie dało, tak jak Coca-Coli, zatem próbowano go wmontować w machinę propagandową (vide komiksy z Wydawnictwa Sport i Turystyka).
Swoją drogą przygody słynnego Kapitana Żbika, z racji zaporowych cen za archiwalia są mi praktycznie nieznane, tak jak treści legendarnego magazynu komiksowego PRL – „Relaxu”.
Fani z tego okresu, wychowywali się na Kajkach, Tytusach, Kleksach i innych Nerwosolkach.

Komiks funkcjonował gdzieś na obrzeżach kultury, celowo infantylizowany przez władzę, stąd po latach skutecznej indoktrynacji społeczeństwa, zawsze na twarzach moich rozmówców pojawia się uśmiech politowania, gdy „niebezpiecznie” zbaczam w rejony obrazkowych historii.
Nie płonę wtedy świętym ogniem oświecenia czy oburzenia, ponieważ po pierwsze każdy człowiek musi sam dojrzeć do pewnych kwestii, po drugie musi chcieć rozsmakować się w nich.
Zupełnie jak ze smakiem oliwek, kaparów czy trufli pachnących „starą szmatą” ;)

Wydawałoby się, że po roku ’89 komiks w Polsce wyjdzie z cienia innych sztuk, a stało się zupełnie odwrotnie.
Po chwilowym zachłyśnięciu się rynku, gdzie wydawać mógł każdy i niestety to robił (ilość potworków z tego okresu jest porażająca), nastąpiło załamanie.
Artyści udzielający się w czasach komuny przestali tworzyć, wyemigrowali, bądź odeszli w zaświaty, natomiast kolejne pokolenie twórców działało głównie w podziemiu, dla siebie, rodziny i znajomych królika, a przez całe lata dziewięćdziesiąte przez kioski przelewała się fala superbohaterów od TM-Semica, kształtując gusta kolejnej grupy czytelników.

Nastał kolejny wiek oraz nowe perspektywy dla komiksiarzy, którzy wreszcie zaczęli wychodzić ze swoich norek.
Powstało wiele wydawnictw, które starały się zagospodarować kawałeczek rynkowego tortu, a dla rodzimych rysowników, scenarzystów jak i kolejnego pokolenia fanów, kaganek oświaty zapalił Produkt Crew.
To właśnie ludzie z tego środowiska, z rednaczem na czele, nakreślili (w dużej mierze mimowolnie) standardy i gusta na nadchodzące dziesięciolecie, w którym sam zapłonąłem miłością do tego medium.

Jazda po wydawcach
Generalnie staram się nie ograniczać w niczym ;) tak też jest w przypadku komiksu.
Równie chętnie sięgam po mainstream, underground, powieści graficzne czy długie seriale.
Co prawda we wczorajszym Top 10 wyszło jednak, że jestem mocno ograniczony, ale zapewniam Was, że kolejna dziesiątka jest bardzo kolorowa i urozmaicona ;)

Jeżeli miałbym wskazać ulubionego wydawcę, to był nim krakowski Post, który niestety kompletnie zmarnował tkwiący w nim potencjał, zbudowany na publikowaniu ambitniejszych dzieł.
Mała ilość wydanych pozycji, ciągłe obsuwy premier, hibernacja rynkowa liczona w miesiącach, a czasem latach (sic!) powodują, że jest totalnie nieprzewidywalne.
Typowy przykład z ostatnich dni, gdy po kilku kolejnych miesiącach braku oznak życia, nagle wydawnictwo ogłasza kolejną premierę komiksu na luty przyszłego roku, czyli realnie będzie tak gdzieś w kwietniu ;)

Zatem obecnym faworytem jest moja komiksowa równolatka ;) Kultura Gniewu, która po wyewoluowaniu z jednogłowego w trzygłowego smoka, częściowo zajęła niszę krakowiaków.
W równym stopniu publikuje rodzimych twórców, Europejczyków oraz Amerykańców.
Każdy komiks traktowany jest indywidualnie i wydawniczo dopięty na ostatni guzik

Lubię również Timofa oraz Taurusa, choć nie wszystko od nich trafia w 100% w mój i tak obszerny gust.
Zdarza im się również wydawać komiksy w oprawie (okładka, papier), która niekoniecznie im służy (i wcale nie chodzi o cenę).

Muchę lubię za Astonishing X-men i Marvelsów, nienawidzę za literówki, twarde okładki prawie do wszystkiego oraz ceny z czapy.

Super że Ongrys przybliża czytelnikom rzeczy ze Świata Młodych, a Wydawnictwo Roberta Zręby orze współczesne polskie pole.
Natomiast BBTeam porządkuje dorobek przedwcześnie zmarłego Jerzego Wróblewskiego, przy którym miszcz Rosiński to Pan Pikuś ;)
Szkoda tylko, że robi to tak niemrawo ;>

Najbardziej żal mi upadku? (oficjalnej noty chyba nie było) Manzoku, które wydawało świetne serie, w przystępnej cenie, przy zachowaniu znakomitej jakości.
Zatem mocno kibicuję Albatrosowi, który co prawda zaczął wydawać jedną serię, ale bardzo mi to przypomina wcześniej wymienionego wydawcę.
Seria Dobry Komiks również pozostawiła po sobie pewien niedosyt.

Miałem trochę inne zdanie na temat Egmontu, jednak po analizie dokonanej dzięki tej pisaninie, wydawnictwo to odrobinę zyskało w moich oczach.
Nie kupuję bogatego chłamu okołodonaldowego, ale zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie dzięki temu mogę zaopatrywać się od nich inne rzeczy ;)
Jako największy gracz na Polskim rynku, ma spory wpływ na to jak on wygląda.
Są tacy, którzy twierdzą, że Egmont to samo zło i rynkowa psuja.
Prawdą jest, że przy takim zapleczu finansowym można by robić „więcej” i „lepiej”, a polityka wydawnicza redaktora Kołodziejczaka jest mocno zachowawcza.
Jednak przez te wszystkie lata, wydawnictwo stara się wprowadzać w życie coraz to nowe projekty.
Denerwować może głuchota redaktora na niektóre prośby i błagania fanów, choć czas pokazał, że kropla potrafi wydrążyć skałę (patrz Aldebaran, czy zeszytówki), z drugiej strony nie zawsze tłum ma rację, co do opłacalności inwestycji.
Jednak po Batmana mogliby sięgać częściej ;)
Czy wprowadzenie ekskluzywnych, niskonakładowych, integrali w ramach „Mistrzów Komiksu”, spowodowało jeszcze większą gettoizację środowiska?
Niekoniecznie.
To że polski komiks siedzi w getcie, a przeciętny Polak ma głęboko w dupie jego istnienie, wynika głównie z tego, że generalnie czytelnictwo (głównie papierowe) spada i spadać będzie, a komiks przez lata był postrzegany i traktowany jako kolorowa rozrywka dla dzieci i zinfantylizowanych dorosłych.
Zarzut że Egmont nie promuje polskich twórców, też jest lekko chybiony.
Jest Jeż Jerzy oraz Tymek i Mistrz od tych samych ludzi, są Rewolucje, Gail, czy Mikropolis, był Status 7, ale podobno sami twórcy olali sprawę, są wszyscy starzy wyjadacze (Baranowski, Chmielewski, Christa, Kasprzak, Pawel, Polch, Rosiński). Na początku działalności były też tematyczne antologie. Zdarzały się kuriozalne wpadki – W pustyni i w puszczy, Barbarzyńcy, czy ostatnio Miś Misza.

Okiem krytykanta
Siedzę w tym „szambie” już dziesięć lat, stojąc zawsze gdzieś z boczku i przyglądam się uważnie.
Pewnie są tacy którzy kojarzą dziwoląga, pojawiającego się na różnych festiwalach, głównie sterczącego w kolejkach po autografy ;)
Staram się również śledzić to, co się dzieje w Internecie, chociaż o Forum Gildii gdzie o komiksie dyskutuje się najwięcej, wiem że jest ;)

Komiks powoli przebija się do świadomości światłych Polaków, do moich znajomych na pewno ;)
Zdarzają się opiniotwórcze gazety (głównie tygodniki), które sporadycznie promują (recenzują) albumy.
W całym kraju odbywają się festiwale (coraz więcej i bardziej), warsztaty, wystawy komiksowe.
W skali światowej po komiksy zaczęli sięgać filmowcy, trzepiąc na ich adaptacjach (czasem udanych, czasem nie) kasiorę.
Bodajże na Ligaturze, przedstawiło się szerszej publiczności Polskie Stowarzyszenie Komiksowe.
Inicjatywa mająca na celu zrzeszanie ludzi zainteresowanych promocją kultury obrazkowej.
Anonimowe Zosie uznały ją za zrąb przyszłej, komiksowej struktury mafijnej wspierających swojaków, podobnie jak środowisko Awangardy, czy Produktu.
Fajna sprawa, tylko dlaczego po prawie roku działań, jej obecność w sieci ogranicza się do strony w trakcie budowy ;)

Jak w każdym środowisku, tak i tutaj zdarzają prawdziwe męskie przyjaźnie, które wydają plon, jak i animozje skutkujące pyskówkami o plecy konia, a może odwrotnie (plecy konia powodowały animozje).
Twórcy są różni, jedni tworzą do szuflady, inni tylko w necie, są tacy co skutecznie sprzedają się zagranicą, a inni rozmieniają się w agencjach reklamowych (za coś żyć trzeba) lub robią za artystyczne galerianki ;)
Wśród fanów również pełna różnorodność, część narzeka że ogólnie syf i degrengolada, bywają ludzie mocno wyspecjalizowani w dziedzinie, zdarzają się też groupies, szczególnie wśród kolejkowych staczy ;)
Generalnie środowisko jest tak małe, że raczej wszyscy starają się głaskać po główkach, a krytyka traktowana jest śmiertelnie poważnie i większość stara się tego nie robić (przynajmniej wprost).

Od kilku dni można w internecie głosować na Komiks Roku 2010.
Pięciu recenzentów wytypowało swoje dziesiątki, z których my możemy wybrać własne 10 albumów.
Brakuje tam kilku ;) komiksów wydanych w tym roku, a zupełnie z czapy wydaje mi się wybranie komiksów anglojęzycznych, tłumacząc że można przecież zasugerować się tą listą do kupna tychże.
Jeżeli ktoś chce się bawić w głosowanie, to przy okazji może jeszcze kliknąć na Film, Album (muzyczny) i Grę.

Wróżenie z fusów
Wiele wskazuje na to, że nie będzie różowo.

Wydawcy skarżą się na złodziejskiego dystrybutora, u którego i tak nikt normalny nie kupuje, bo można taniej, ale zawsze można sobie pooglądać na darmoszkę, a czasem skusi się na zakup jakiś przechodzień.

Podobno też mocno szkodzi internetowe piractwo.
Znawcy i zainteresowani twierdzą, że to istna plaga egipska.
Ze swojej strony pragnę podkreślić, że nigdy nie uczestniczyłem w tym niecnym procederze. Przynajmniej jeśli chodzi o komiks i film, bo muzycznie zdarzało mi się ściągnąć kilka singli, dopóki nie zawirusowałem sobie komputera.
Od roku jestem absolutnie, całkowicie czysty od wszelakiego piractwa.

W ostatnim kwartale wydawcy ostro zacisnęli publikacyjnego pasa (nie licząc MFKi), a na pierwszy kwartał 2011 zapowiadają jeszcze ostrzejsze cięcia, tłumacząc się słabą koniunkturą, kryzysem finansowym, a także wchodzącą 5 procentową stawką VAT na książki i prasę.

Jednak zawsze należy szukać pozytywów.
Osobiści widzę spory potencjał w dystrybucji bezpośredniej (artysta-czytelnik), takiej jaką zajął się Tadeusz Baranowski.
Wydaje mi się, że jest pewna grupa odbiorców, którzy bez mrugnięcia okiem, dadzą się wydoić oryginalnymi planszami, grafikami na zamówienie i mikroskopijnymi nakładami, byleby zaspokoić chorobliwy nałóg.
Z drugiej strony wydawcy kilka razy więcej zastanowią się nad sensownością wydania jakiegoś albumu, a sami artyści znowu zaczną się bardziej starać, bo ostatnio przynajmniej jak dla mnie, publikuje się przeciętność, nad którą z braku laku później pieje się w recenzenckich zachwytach ;)

Prawdopodobnie malusieńskie środowisko jeszcze bardziej zacznie się kisić w swoim sosie i klepać po pupciach.

Gdy komiksy zdrożeją, znikną z półek, wracając do branżowych sklepików, zwykłe szaraczki nawet nie będą zdawały sobie sprawy jakie dobro jest na wyciągnięcie ręki ;)

Cóż…
Będę się wtedy kreował na jeszcze bardziej Oświeconego, niosącego kaganek komiksowej oświaty ;D
Natomiast nałóg będę zaspokajał na Allegro.
Jeszcze tyle mam do nadrobienia ;)

wtorek, 21 grudnia 2010

Komiksowa dekada - Top 10


Gdy pomyślałem o stworzeniu Top 10 komiksów mijającej dekady, założyłem że postaram się zrobić to jak najbardziej obiektywnie, choć w myślach miałem już swoje typy.
Żeby moja ocena była najsprawiedliwsza, czterdzieści komiksów punktowałem pod względem rysunku, scenariusza, sposobu wydania oraz przystępności cenowej.
Nie wiem jakim cudem to się stało, ale moi początkowi faworyci, triumfują na finiszu, więc cały plan strzelił w łeb, czyli jest mocno subiektywnie (czytaj: macie wgląd w mój marny komiksowy gust).
Ograniczę się tylko do zwykłego wymienienia pozycji.
Część moich czytelników zna te wszystkie komiksy, natomiast osoby zainteresowane mogą sobie skorzystać z Googla.

10. Persepolis, Marjane Satrapi, Wydawnictwo Post, 2006

9. Niebieskie pigułki, Frederik Peeters, Wydawnictwo Post, 2003

8. Trzy cienie, Cyril Pedrosa, Kultura Gniewu, 2008

7. Prosto z piekła, Eddie Campbell (rysunki), Alan Moore (scenariusz), Timof i cisi wspólnicy, 2008

6. Przybysz, Shaun Tan, Kultura Gniewu, 2008

5. Azyl Arkham, Dave McKean (rysunki), Grant Morrison (scenariusz), Egmont Polska, 2005

4. Maus, Art Spiegelman, Wydawnictwo Post, 2001

3. Morderstwa i tajemnice, Philip Craig Russell (rysunki), Neil Gaiman (scenariusz), Egmont Polska, 2003

2. Fun Home, Alison Bechdel, Abiekt / Timof i cisi wspólnicy, 2009

1. Blankets, Craig Thompson, Timof i cisi wspólnicy, 2006

Ewidentnie widać, że kolor w komiksie jest dla mnie zbędny (8 albumów czarno-białych).
Drugą rzeczą rzucającą się w oczy to przewaga biografii (6), z czego pięć jest powieściami autobiograficznymi.
Czyżbym lubił się tarzać w cudzym, egzystencjalnym szambie ;>


Próbowałem uwzględnić w tej wyliczance komiksy polskie, ale tutaj mój cienki obiektywizm poległ na całej linii.
Zawyżałem Polakom oceny ;)
Wymienię tylko wielką trójkę, o dziwo też w czerni i bieli.

3. Achtung Zelig, Krzysztof Gawronkiewicz (rysunki), Krystian Rosiński (scenariusz), Zin Zin Press / Kultura Gniewu, 2003

2. Osiedle Swoboda (wydanie zbiorcze), Michał Śledziński, Kultura Gniewu, 2010

1. Kajtek i Koko w kosmosie (wydanie zbiorcze), Janusz Christa, Egmont Polska, 2001

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Komiksowa dekada - 2010


Mijający rok był taki sobie, ani jakoś specjalnie dobry, ani też tragiczny.

Kultura Gniewu hucznie obchodziła swoje dziesięciolecie, przy okazji wydając różne wspominkowe integrale: „Prosiacek”, „Zakazany owoc”, „Osiedle Swoboda”.

Egmont wprowadza na rynek kolejną zeszytówkę, tym razem w klimacie fantasy.
Po niepełnym roku widać, że niestety się nie przyjęła ;-(

Od Timofa na półkę trafia kilka fajnych komiksów:
Latarnia”,
Zbyt cool by dało się zapomnieć
czy najlepszy (w mojej skromnej ocenie) komiks Szyłaka „Sceny z życia murarza”.
Jako że rok właśnie mija, potwierdzam swoje zdanie że jest to najlepszy polski komiks roku 2010.
Celowo nie uwzględniłem komiksu-legendy, który wszyscy typują na triumfatora, bo to "tribute-składak" jest.

Cały czas drogo i mało ;) publikuje Mucha, z czego najfajniejsza jest „Tajna wojna”.

Z zaskoczenia Albatros serwuje nam adaptację powieści Stevena Kinga „Mroczna Wieża”.
Rewelacyjnie wydane, w przystępnej cenie, z największych sił trzymam kciuki!

Wydawnictwo Literackie mające do tej pory na swoim koncie „Koziołki Matołki”, na koniec roku wydaje „Genesis” Crumba.

Tajemnicza Czarna Materia podejmuje zmasowany atak na kioski „Konstruktem”.
Nadal nie potrafię ustosunkować się do tej pozycji.


Rok wyjątkowo obrodził w festiwale, wystawy, warsztaty i spotkania komiksowe.
Dzięki temu pojeździłem sobie odrobinę po kraju.

Zaczęło się w Poznaniu, w zimowej scenerii na Ligaturze.
Fajnie było wrócić do miasta, w którym spędziłem sześć studenckich lat ;)

Następnie Bydgoska Sobota z Komiksem, którą wspominałem tutaj.
Festiwal rozwija się i nieźle rokuje, grunt żeby nie zabrakło chęci i sponsorów.

W kwietniu zamiast marcowej padłej WSKi, była pierwsza Komiksowa Warszawa w mrocznych otchłaniach Basenu Artystycznego.
Zdarzali się malkontenci, ja nie narzekam ;)
Fajna miejscówka, klimat trochę inny niż wcześniej, na każdym kroku było widać ogromne zaangażowanie organizatorów, kilka rzeczy do dopracowania.

Trochę ubolewam, że nie dałem rady dojechać na drugiego LeSzKa do Lublina, gdzie spodziewałem się doznań podobnych do tych, wyniesionych z mojego pierwszego pobytu w Gdańsku, do którego po raz kolejny zawitałem pod koniec czerwca - moja relacja tutaj.

W październiku tradycyjnie była Łódź (pisałem o niej w tym miejscu), która z roku na rok coraz bardziej mnie męczy.
Niby festiwal się rozrasta i oferuje moc atrakcji, jednak za tą ilością wcale nie podąża jakość.


Kronikarskiej potrzebie stała się zadość, dla dopełniania całości maznę jeszcze jakieś podsumowanie i pokuszę się o zaprezentowanie karkołomnego Top 10 Dekady.

piątek, 17 grudnia 2010

Komiksowa dekada - 2009


Rynkowa stagnacja.
Pojawia się tylko jedno wydawnictwo Ongrys, publikujące głównie przedruki ze Świata Młodych, wcześniej nie wydane w formie albumów.
Już w tym roku dostało nagrodę dla Najlepszego Wydawcy.

Wydawnictwa które ostały się na rynku utrzymują poziom do jakiego przyzwyczaiły czytelników.

Jedynie Egmont dalej próbuje cały czas czegoś nowego.
Tym razem otwiera tematyczne serie, zintegrowane oraz w pomniejszonym formacie (żeby było taniej):
Sensacja - na pierwszy ogień idzie „Largo Winch”;
S-F - pomimo próśb fanów, przez kilka lat Kołodziejczak zapierał się wszystkimi kończynami, że tego nie wyda - „Aldebaran”;
Zebra – komiksy w czerni i bieli, takie jak „Ibikus” czy albumy Chaboute;
XX wiek XXI – współczesna historia świata przełożona na obrazkowy język.

Od każdego wydawnictwa można wyłuskać jakąś perełkę.
Kultura Gniewu – „Klezmerzy”;
Timof – „Opowieści z hrabstwa Essex”;
Taurus – „Trup i sofa”;
Mucha – „Marvels”;
Hanami – “Solanin”.

Polacy zupełnie wypadają z formy co skutkuje tym, że komiksem roku zostaje przeciętna “Łauma”.

Jak lubię humor i rysunki Karola Kalinowskiego, tak przygody małej Dorotki na białostockiej wsi, wśród słowiańskich bóstw i stworów średnio mnie przekonują.
Wszyscy wokoło rozpływają się w recenzenckich zachwytach, a ja nie panimaju paczemu.
"Łauma na tle wydanego w tym roku badźwiu odstaje i dlatego prezentuje się świetnie.

Milutkim zaskoczeniem od tej bylejakości jest też album „Ostatni żubr”.

Natomiast wśród komiksu zagranicznego palmę pierwszeństwa zdobywa „Fun Home” homicznego wydawnictwa Abiekt.

O komiksie tym informowały bodajże wszystkie media (prasa, radio TV, internet), zainteresowane sporadycznym promowaniem literatury obrazkowej.
Nic dziwnego, bo Wojtek Szot (współwydawca razem z Timofem) kładzie olbrzymi nacisk na jego promocję, udzielając się wszędzie gdzie się da.
Na poniższym zdjęciu przemawia na ostatnim WSKowym festiwalu.

Tutaj w gromadzie małych dziewczynek i psychofanatyków rozważających przydatność wynalazków Diodaka we współczesnym świecie, czy sposób rozpoznawania kaczych trojaczków, stoję w kolejce do disneyowskiego rysownika Feriolego po Daisy.

W Gdańsku organizowany jest pierwszy Bałtycki Festiwal Komiksowy.
Zaproszone gwiazdy są wysokiej półki:
Guy Delisle

czy David Lloyd (za zdjęciu razem z Irkiem Koniorem).

Kolejny bardzo gwiezdny festiwal w Łodzi, z której wraca ze mną współczesna wersja Catwoman, wykonana przez Ramona Pereza.

czwartek, 16 grudnia 2010

Komiksowa dekada - 2008


Z jednej strony to był najwspanialszy rok komiksowy, pod względem jakości i treści wydawanych albumów.

Jednakże z drugiej to, co prezentują rodzimi artyści nie przedstawia się najlepiej.
Owszem kontynuowane są takie serie jak – Wilq i Jeż Jerzy, ten drugi chyba zdobywa nagrodę komiksu roku.
Do zeszłorocznej mody na komiks historyczny, dołącza trend na komiksową promocję miast.
Zazwyczaj są to obrazkowe potworki, które powinny pozostać głęboko w szufladzie tfurcy.
Wyjątkiem jest serial o mieście, w którym mam nieprzyjemność pomieszkiwać ;D
Zaczarowana Altana” – plastycznie cacuszko, scenariuszowo też nieźle, choć rymy przez cały album mogą zmęczyć, a najważniejsze że za darmo.
Niech reszta miast się uczy od Bydgoszczy, co znaczy słowo promocja.

Miejsce Postu w rankingu na ulubionego wydawcę zajmuje Kultura Gniewu, zresztą Szymon Holcman w jednym z wywiadów wspominał, że zaczął wydawać komiksy, które początkowo gdy nie bawił się we współkierowanie wydawnictwem polecał krakowiakom.
Takie albumy jak:
5 to liczba doskonała” – mafijny staruszek wracający do gry;
Sala prób” – młodzieńcze próby zespołowej działalności muzycznej;
Berlin” – monumentalna historia u schyłku republiki weimarskiej;
Trzy cienie” – alegoryczna bajka o nieuchronnej śmierci (cudeńko!);
Przybysz” – fantastycznie wydany niemy album o trudach emigracji,
nie pozostawiają wątpliwości kto miesza smołę w kotłach polskiego piekiełka.
Słusznie zauważył Maciej w jednym z komentarzy do mojego posta, że KG idealnie dobiera format, papier, sposób, podejrzewam że również nakład, do każdego albumu osobno.
BRAWO!!!

W czołówce dyszy też Timof, porywając się z motyką na słońce, czyli monumentalne dzieło „From hell”.
Wielu ludzi przyjęło, że benedyktyńskie dochodzenie Moora, dotyczące tożsamości słynnego Kuby Rozpruwacza jest najbardziej prawdopodobne.

Przy okazji tego albumu spotkał mnie maleńki zawodzik ;) ze strony wydawcy.
Wydał on album w dwóch wersjach – zwykła i de luxe, oczywiście mam tą drugą (wiadomo nałóg), w której miało być full różnych dodatków.
Do tej pory części z nich nie ma ;(
Zasłanianie się wydawcy niekompetencją redaktora odpowiedzialnego za nie (po tylu latach) jest niepoważne.
Nie żebym jakoś szczególnie cierpiał z tego powodu, ale skoro płacę odpowiednio więcej, to odpowiednio więcej powinienem dostać ;)

Od Taurusa najlepszym albumikiem jest czarno-czerwony albumik z portugalii „Kobieta mego życia, kobieta moich snów”.

Pojawia się jeszcze jeden wydawca, który wyspecjalizował w komiksowej pornografii – Hella Komiks.
Najambitniejszym ich albumem jest kolejne wspólne dzieło Moebiusa i Jodorowsky’ego „Szalona z Sacre Coeur”.

Niestety nasz biedny ryneczek musi mieć bardzo małą pojemność, bo tak jak szybko powstały, tak szybko zwijają interes – Sutoris, Manzoku (choć rozpoczął świetną serię „Y”) oraz wspomniana Hella.

Egmont po gromkim nawoływaniu zeszytomaniaków, próbuje zagospodarować ten po raz kolejny opuszczony kawałek rynkowego tortu.
„Star Wars Komiks” jest na chwilę obecną strzałem w dziesiątkę, ponieważ za sprzedażą tej przyznajmy się szczerze średniej jakości rozrywki, stoi baaardzo silny fandom gwiezdnowojennych psycholi ;D

Bydgoszcz dołącza do grona festiwalowych organizatorów.
Bydgoskie Dni Komiksu są chyba jeszcze skromniejsze niż gdańska stołówkowa nasiadówka.
Do Empiku przychodzi kilkoro artystów związanych z tym miastem.
Są wśród nich m.in. Jacek Michalski, Andrzej Janicki,

czy Michał Śledziński.
Im dłużej w tym wszystkim siedzę, tym coraz bardziej lubię takie kameralne spotkania, a nie wielkie rozbuchane festiwale z ogromem atrakcji, gwiazd i wszelakiego dobra.

Na WSK Nikodem Cabała wymalowuje mechaniczną lalkę.

Natomiast z MFKi przywożę najbardziej zagadkowy rysunek z mojej kolekcji.
Mawil wyrysował mi taką scenkę:

Właściwie nie ma w niej nic dziwnego, ot zwykły szkolny autobus pełen dzieciaków.
Tak się składa, że jadąc na festiwal do Łodzi, część drogi odbywała się zastępczym środkiem komunikacji kolejowej. Z powodu remontu pewnego odcinka torowiska, jeździły tędy pełne ludzi autosany.
Stałem w jednym z nich na przednich schodach, gdzieś z tyłu jakaś dziewczyna jadła jabłko, po zjedzeniu którego zostałem przez nią poproszony o wrzucenie ogryzka do kosza stojącego przy mnie.
Do teraz zachodzę w głowę czy ten obrazek to jasnowidzący flashback Niemca, może Mawil jechał wtedy tym samym autokarem i mnie zapamiętał, a może zwykły zbieg okoliczności ;)
Sam festiwal jest wyjątkowo bogaty w obecność gwiazd światowego formatu: Manara, Liberatore, Moebius, Rosiński, do nich stoją gigantyczne kolejki,

a organizatorzy jak zwykle nie potrafią zapanować nad tym chaosem, jakby to była dla nich nowość.
Natomiast na mieście serwują dość oryginalne dania ;)

środa, 15 grudnia 2010

Komiksowa dekada - 2007


Drugie pospolite ruszenie nowych wydawnictw.
Tym razem po nauce wyniesionej z czasów Motopolu, Podsiedlika, Ambera i Siedmioroga, nowi wydawcy chyba mają trochę więcej oleju w głowie, wydając pozycje z większym wyczuciem.

Manzoku wita się z rynkiem serią „Authority”, bardziej brutalną i mniej harcerzykowatą odsłoną superbohaterów ratujących świat.

Sutoris jest kolejnym wydawcą sięgającym po rysunki Eduardo Risso (ten od „Ja Wampir”), publikując komiczno-tragiczną opowieść o latynoamerykańskiej detektyw ;)

Mucha przywraca na nasz rynek Zadziwiających X-menów.
W sumie wydaje fajne komiksy, tylko dlaczego tak kosmicznie drogo i z taką ilością błędów oraz literówek.

Zupełnie inny cel wyznacza sobie Ladida Books, prezentując artystyczne (kompletnie niezrozumiałe dla Zosiek) perełki.
Kilka dni temu poinformowała o zwinięciu interesu.

Oficyna wydawnicza Mireki specjalizująca się w wydawaniu książkowej erotyki i pornografii (przykładowo utwory znanego francuskiego markiza) niespodziewanie wydaje dzieło włoskiego klasyka erotyki Guido Crepaxa, nad którym kilka lat wcześniej śliniłem się w jednym z Empików, wówczas z wydawnictwa Tachen.
Mowa o obrazkowej adaptacji dwóch powieści „Justyna / Historia O”.

Wydawnictwo Roberta Zaręby już wcześniej publikowało jakieś pojedyncze albumiki polskich twórców, ale dopiero teraz rusza z regularną serią Strefa Komiksu, w której pojawiają się bardziej niszowi rodacy, udzielający się głównie ilustracyjnie w „Magazynie Fantastycznym” tegoż wydawcy.

Hanami celuje w ambitniejszą (obyczajową) mangę, na początek serwując „Suppli” w agencyjno-modelingowych klimatach oraz „Balsamistę” (razem z serialem „Sześć stóp pod ziemią” w chwilach załamania zawodowego kusi mnie perspektywą radykalnej zmiany pracy).

Kultura Gniewu znowu celnie wyciąga łapki w kierunku uzdolnionych krajan.
Na szybko spisane” to kultowa sprawa dla dzisiejszych trzydziestolatków, przywracająca wspomnienia z dzieciństwa.
Z kolei „Pierwsza brygada” to taka nasza odpowiedź na moorowską „Ligę Niezwykłych Dżentelmenów”, czyli wysłanie polskich romantyczno-pozytywistyczno-modernistycznych bohaterów w steampunkowe klimaty.
Zagraniczny album, a właściwie cegła bijąca po głowie to „Black Hole” – „kwaśna” historia o trudach dojrzewania.

Timof też wali cegówką, czyli zbiorczym wydaniem „Morfołaków”.

Egmont praktycznie ogranicza się do kontynuowania zaczętych seriali, ewentualnie sięga po murowane hiciory zza oceanu – „Baśnie”.
Woli coraz bardziej skupiać się nad rozwojem segmentu ekskluzywnego, rozszerzając ofertę o Plansze Europy.
Cromwell Stone” powala drobiazgowością rysuneczków i plansz, natomiast „Biały Lama” skłania do kontemplacji buddyzmu.
W głównej serii Mistrzów Komiksu pojawia się absolutny mistrz – Will Eisner.
Umowa z Bogiem” uznawana jest za „pierwszą” powieść graficzną na świecie.

Na festiwalu w Gdańsku proszę Marka Lachowicza o Festiwalową Miss MFK 2006.

Z kolei w tym roku w Łodzi musiałem swoje odstać żeby mieć gołą panienkę od Dany’ego, znanego m.in. z frywolnych żarcików w Playboyu.

wtorek, 14 grudnia 2010

Komiksowa dekada - 2006


Właściwie od tego roku można mówić o wyklarowaniu się polskiego rynku komiksowego do stanu, jaki trwa do dnia dzisiejszego.
Każde z wydawnictw znalazło sobie jakąś niszę, nie wchodząc zbytnio w paradę innemu.

Łabędzi śpiew dobiega ze strony Mandragory – świetna, klasyczna manga „Samotny wilk i szczenię” oraz Postu publikującego autobiograficzne „Persepolis”, które w chwile później wchodzi do kin jako przepiękna animacja.

Egmont atakuje kolejnymi Mistrzami Komiksu, a właściwie tymi samymi ;) tylko kolejnymi ich albumami.
Wśród faworytów redaktora Kołodziejczaka brylują Moebius („Incal”) i Neil Gaiman („Czarna Orchidea” oraz „Noce Nieskończone”).

Z Kulturą Gniewu odbywamy podróż do całkowicie odizolowanego od świata „Phenianu”, a także w głąb chorego umysłu za sprawą oryginalnie stworzonego albumu „Exit”.
Zamiast tradycyjnych rysunków obraz powstał na czarnej planszy wydrapanej do białości igłą.

Taurus prezentuje „Borgię” (ostatni tom jest właśnie w sklepach),
Ja wampir” rysownika udzielającego się przy „100 nabojach”,
czy „WE 3” – puchate zwierzaki przerobione w zabójcze maszyny.

Jednakże absolutny hicior prezentuje Timof!
Blankets” – nostalgiczna opowieść o dorastaniu i pierwszej miłości.

Zwala z nóg!
Nie bez powodu ostatnio pojawiło się drugie wydanie tego fascynującego dzieła.

W krajowym ogródku startuje seria „Biocosmosis”, której początkowo nikt nie dawał większych szans, tymczasem kolejne albumy powstają.
Ba! Sprzedają się zagramanicę i to nie byle gdzie tylko w samym, legendarnym „Heavy Metal”.

Festiwalowo zaliczam Łódź, skąd przywlekam dwie satanistyczne zdziry

oraz Dominę ;D

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Komiksowa dekada - 2005


Niestety Post coraz bardziej staje się wydawnictwem-widmo.
Wszyscy myślą, że już padło, a ono niespodziewanie znowu coś wydaje (tak jest do teraz).
Jednym słowem - męka.

Skromniutkim komiksem „Blaki”, wydawnictwo Timof i cisi wspólnicy z hukiem ląduje w gronie niezbyt licznych polskich wydawców.

W przyszłości razem z Kulturą Gniewu, która z jednoosobowego projektu, przekształca się w trio, łapiąc tym samym wiatr w żagle, sięgając po zagranicznych twórców, będą nadawali ton w promowaniu ambitniejszych pozycji.
Muszę jednak przyznać, że początkowo polityka wydawnicza Timofa była dla mnie bardziej niż dziwna.
Publikowanie jakiś „Wacianych Kaflików…” czy „Gangów Radomia” na kredowym papierze stanowiło swego rodzaju kuriozum.
Jak się okazuje, nie byłem odosobniony w takim osądzie ;)

Dodatkowo wśród nowych wydawców melduje się Taurus Media z najlepszą serią wydawaną do dzisiaj – „Żywe trupy”, czy ślicznym albumem o bitwie pod Termopilami Franka Millera – „300”.

Mandragora sama sobie zaczyna kopać grób.
Po pierwsze wydając kolekcjonerskie trejdy tego, co wcześniej wypluła w formacie zeszytowym, po drugie wyprzedając te zeszyty za bezcen na Allegro i w Taniej Książce.
Takich świństw czytelnikom się nie robi i chociaż częściowo próbuje się zrehabilitować wydając nagrodzony we Francji komiks Polaków – „Przebiegłe dochodzenie Ottona i Watsona” oraz superbohaterskie Essentiale.
Koniec końców dogorywa marnie dwa lata później.

Egmont formatuje serię Mistrzów Komiksu, od teraz ma być bardziej elitarnie, ekskluzywnie, w limitowanych nakładach, wysokiej cenie i ogólnie fafarifa.
Na pierwszy ogień idzie oszalały Batman w „Azylu Arkham

Cud, miód, ultramaryna!!!

Komiksowy strumień świadomości Moebiusa – „Feralny Major”, również (słusznie) trafia do tej serii.

Z tegorocznych festiwali zaliczam tylko warszawską WSKę, a najfajniejszą zdobyczą jest topielica od Marka Oleksickiego.

piątek, 10 grudnia 2010

Komiksowa dekada - 2004


W moim rankingu Post nadal dzierży pałeczkę pierwszeństwa publikując legendę komiksu włoskiego „Corto Maltese” Hugo Pratta, czy „Kota Rabina” Sfara.
Ten drugi album zastępuje „Morderstwa i tajemnice” w roli przekonywacza komiksowych malkontentów i robi to do teraz.

Oczywiście nie próbuję nikogo uszczęśliwiać na siłę, jednak osoby które wykazują choćby cień zainteresowania tematem, przekonywane są do komiksu właśnie tą prostą, filozoficzną historyjką o żydowskim kotku, narysowaną dziecinną, kolorową kreską.

Osieroconą po TM-Semicu niszę próbują zagospodarować dwa wydawnictwa: Mandragora oraz medialny potentat Axel Springer z serią Dobry Komiks.
Daję się zarazić tym entuzjazmem, szczególnie przez tego drugiego gracza.
Każdy czwartek był dla mnie wtedy podwójnym świętem, celebrowanym nabyciem w kiosku „Przekroju” (wtedy ukazywał się w ten dzień) oraz kolejnych superbohaterskich przygód.
Najbardziej kręcili mnie X-meni i na tej fali zainteresowania okupuję się w TM-Semicowe wydania.

Przez zawalenie rynku europejskim komiksem środka (księgarnie i empiki kompletnie nie panują nad tym, co się dzieje na półkach poświęconych obrazkowym historyjkom) upadają lub wycofują się z ich wydawania kolejne wydawnictwa.
Chwała Motopolowi, że pofatygował się dokończeniem „Rorka” (nie licząc ostatniego tomu).
Większość z wydanych wtedy rzeczy wylądowała później w Taniej Książce.

Wytrenowany portfel nagle odczuł ulgę jednakże nie na długo, gdyż żeby nasycić chorobliwy głód, zaczynam kupować niektóre mangi ;)
Właściwie skupiam się tylko na klasykach: „Dragon Ball”, „Akira”, „Ghost in the shell”, „Eden” i „Hiroszima 1945”.

Z pojedynczych albumów wydanych w tym roku interesujące są:
Pro” – przekomiczny pastisz rajtuziaków,
Rising Stars” – , również o superbohaterach (bardziej na poważnie) – niedokończona miniseria,
Zemsta hrabiego Skarbka” – Rosiński zamienia rysowanie na malowanie,
Odmieniec” – słowiańska odpowiedź na Hellboya,
Rewolucje” – dziwne seampunkowe opowieści w pastelowych barwach,
seria „Calvin i Hobbes” – inspirująca mnie do lepienia zabawnych bałwanów ;)

Oprócz kupowania komiksów, po raz pierwszy postanawiam zobaczyć festiwal komiksowy, a właściwie od razu trzy ;D
Zacząłem kolekcjonować rysowane kobiety, im bardziej nagie tym lepiej ;)

Pod koniec marca Warszawskie Spotkania Komiksowe.
Bethea od Piotra Kowalskiego prezentuje się najbardziej okazale.

Na początku maja Trójmiejskie Spotkania Komiksowe festiwal, który wspominam najmilej z wszystkich, w jakich miałem okazję uczestniczyć do tej pory.
Odbywał się na uniwersyteckiej stołówce w oparach smażonych naleśników i parującej pomidorowej.
Bardzo kameralny, fantastyczny zjazd fanów komiksu, podczas którego odbyły się warsztaty rysowania prowadzone przez Filipa Myszkowskiego oraz bitwy komiksowe z tematem wiodącym „Stołówka”.
Wygrał bodajże Marek Lachowicz z Człowiekiem Paroovką, jednak w późniejszej licytacji nie miał sobie równych Mateusz Skutnik.
Boże jak żałuję, że nie starczyło mi kasy!!! ;D
Na osłodę przywiozłem najpiękniejszą graficzkę z mojej kolekcji, rysowaną na kolanie, na wymiętolonej, zeszytowej kartce przez Rafała Gosienieckiego (obecnie robi karierę w dalekiej Japonii).
Jego mechaniczna tancereczka z albumu „Pattern” wymiata!!!

Jesienią (jak zwykle w pierwszy weekend października) udałem się na Międzynarodowy Festiwal Komiksu do Łodzi.
Gwiazdami byli Marvano

i przesympatyczny Stan Sakai.

Z Polaków chyba najbardziej graficznie zaskoczył mnie Hubert Ronek.

czwartek, 9 grudnia 2010

Komiksowa dekada - 2003


Post rządzi i króluje!!!
Dwie podróże z Fellinim” do scenariusza słynnego włoskiego reżysera, rysuje mistrz erotyki – Manara,
Niebieskie pigułki” przejmująca historia autora, który wiąże się z kobietą zarażoną wirusem HIV,
V jak vendetta” napisana przez mistrza Moora.

Egmont również sięga po jego dzieło, demitologizujące superbohaterów w rajtuzach – „Strażnicy”.
Cieniutki albumik „Morderstwa i tajemnice” Neila Gaimana, staje się doskonałym prezentem dla moich znajomych.
Ta uniwersalna opowieść o miłości jest moją komiksową wunderwaffe (bardzo skuteczną), otwierającą przyjaciołom oczy na to medium.
W Klasykach Polskiego Komiksu króluje Tadeusz Baranowski, a szczególnie przypadły mi do gustu „Porady Praktycznego Pana”.

Mandragora sięga do szuflad polskich twórców, publikując m.in. „Eryka” wielkopolanina Filipa Myszkowskiego, który niestety wycofał się z tworzenia, choć wtedy zapowiadał całą serię odcinków z tym bohaterem.
Kryminalna „Szminka” to taka szyłakowa wariacja na temat Kuby Rozpruwacza polującego w kraju nad Wisłą.
Jej kontynuacja ukazała się dopiero w tym roku.

Bracia Minkiewiczowie powołują do życia Wilq, samozwańczego obrońcę Opola.
Debiutował na łamach "Produktu".
Przekomarzanki Alc-mana, Entombeda, Mikołaja, komisarza Gondora, doktora Wyspy czy Smutnego Wielbłąda śmieszą cały czas tak samo.

Krzysztof Owedyk vel Prosiak publikuje swoje prace w Kulturze Gniewu, rozpoczynając serię „Cierń w koronie”.
Szkoda że jej nie skończył i również przestał rysować komiksy.
Teraz maluje koty.

Najlepszy polski komiks znowu funduje kooperacja ZZP/kg.
Achtung Zelig” w niestandardowy sposób opowiada o drugiej wojnie światowej, za rysunki odpowiedzialny jest Krzysztof Gawronkiewicz.

Dużo niezależnych wydawców jak i część tych oficjalnych zwraca się w kierunku erotyki, a nawet pornografii komiksowej.

środa, 8 grudnia 2010

Komiksowa dekada - 2002


Początek komiksowej, dwuletniej powodzi zalewającej księgarskie półki.
Mój skromny studencki portfel przestaje w zupełności ogarniać ilość dostępnego dobra.

Do Motopolu, czyli Twojego Komiksu dołączają kolejni wydawcy europejskiego komiksu środka.
Podsiedlik-Raniowski i S-ka do teraz cały czas myli mi się z tym pierwszym i nie rozróżniam, kto co wydał.
Gdyby nie legendarny, obrazkowy western „Blueberry” (bohaterem jest facio łudząco podobny do Belmondo) oraz Thorgal w spódnicy – „Aria”, nie byłoby sensu zawracać sobie głowy tym wydawcą.

Amber poszedł o krok dalej, wydając ten shit w wersji de lux (dobry papier, twarda oprawa, wykurwiona cena i zazwyczaj niski poziom artystyczny).
Wyjątkiem od reguły jest „Jeremiah”.
Na fali popularności filmowych „Gwiezdnych Wojen” do sklepów trafiają też komiksy z bohaterami tej serii.

Egmont również dodaje swoje gówniane trzy grosze i tutaj też zdarzają się perełki w postaci „Mureny” o starożytnym Rzymie, czy pełnego magii i humoru „Lanfeusta z Troy”.

Wydawnictwo Post na tym tle, wyjątkowo dobrze się prezentuje, dość szybko awansując do miana mojego ulubionego.
Publikuje bardzo mało, jednak wszystko ma znak jakości Q.
Wisienką na torcie jest smakowity, erotyczny „Klik” Milo Manary.

Jakby jeszcze tego było mało, ryneczek zachłystuje się komiksem zza oceanu.
Bryluje w tym Mandragora.
O dziwo prawie wszystko jest bardzo smakowite, a najbardziej kryminalne „100 naboi”, gdzie chyba najfajniejsze są kadrowanie i sposób prowadzenia „kamery”, futurystyczne „Transmetropolitan” z kontrowersyjnym dziennikarzem Pająkiem Jeruzalem oraz horror „Midnight Nation”.

Jednak jest to tylko Pan Pikuś przy takich pozycjach jak moja ulubiona seria „Sandman”, który rysunkowo jest strasznie nierówny, natomiast scenariuszowo absolutny majstersztyk,

czy „Kaznodzieja”, komiks drogi o poszukiwaniu Boga, celem spuszczenia mu łomotu ;)

Wydawany początkowo przez dwa wydawnictwa „Usagi Yojimbo” (Mandragora początkowe tomy, Egmont późniejsze) otwiera moją świadomość na fakt istnienia mangi, którą sama seria wcale nie jest ;)
Jakkolwiek durnie by to nie brzmiało, królik po samurajsku smakuje przez te wszystkie lata tak samo dobrze.

Z polskich komiksów można odnotować, że po raz drugi, debiutuje „Jeż Jerzy” (animowany film z jego przygodami wchodzi do kin w nadchodzącym roku), startuje ostatecznie nieskończona futurystyczna seria „Status 7”, a Zin Zin Press w kolaboracji z kulturą gniewu wydają skromne zeszyciki, na wysokim poziomie artystycznym: „Difenbach” oraz „Dr Bryan”.

wtorek, 7 grudnia 2010

Komiksowa dekada - 2001


Nadal intensywnie uzupełniam i pochłaniam archiwalne albumy i zeszyty.

Na rynku pojawiają się nowi gracze:
Twój Komiks – wkrótce zaleje sklepowe półki europejskim chłamem (czytaj komiksem środka), z którego wart uwagi był rewelacyjny „Rork” z kosmicznymi grafikami, sensacyjny „Largo Winch” oraz nieme "Przygody Mikołajka", w sam raz na nadchodzący świąteczny czas;

Mandragora debiutuje polską serią „48 stron”, czyli totalną jazdą bez trzymanki po światowej i polskiej popkulturze, z rysunkami tego samego gościa, który ostatnio udziela się w boliblogu;

Post publikuje kontrowersyjnego „Mausa”, oprotestowanego przez „prawdziwych Polaków” za przyczepienie naszemu narodowi świńskiego ryja.

Autobiograficzną opowieść o holokauście w tle, pokazujące jakim pojemnym medium jest komiks.
KLASYK!!! Powinien być na półce każdego bibliofila!

Celowo pomijam debiut Kultury Gniewu, gdyż z ich ofertą zetknę się dopiero za kilka lat. Nie było ich w oficjalnej dystrybucji, a przynajmniej tam gdzie ja zaglądałem.

Siedmioróg wydaje rewelacyjnego „Blacksada”, historię detektywa działającego w USA, w dwudziestoleciu międzywojennym. Jak w bajkach Ezopa czy LaFontaina, bohaterowie są antropomorficznymi zwierzakami.
Dodatkowo zbiera do kupy paski onirycznej opowieści o miasteczku „Mikropolis”, ukazujące się m.in. w „Gazecie Wyborczej”.

Egmont sukcesywnie rozszerza ofertę, przybliżając polskiemu czytelnikowi twórców europejskich:
lekko mangowy Marini – „Drapieżcy”, „Cygan”,
fantasy Loisel – „Piotruś Pan”, reedycja „W poszukiwaniu Ptaka Czasu”,
kosmiczne „Armada” i „Aquablue”,
dziecięce „Titeuf” oraz „Kid Paddle”).
Równie śmiało wyciąga rękę za ocean po autorskie „Sin City” (podobno tragicznie przetłumaczone) oraz „Hellboya”.
Frank Miller ma taką zajebistą grafę, że pozwoliłem sobie skorzystać z jego rysunku przy projektowaniu mojej wytatuowanej babeczki.
Westernowym albumem ludzi od Thorgala, rozpoczyna serię „Mistrzowie Komiksu”, a w Klasykach Polskiego Komiksu publikuje prawie w całości (brak kilkunastu pasków) polską, komiksową biblię – najdłuższy serial „Kajtek i Koko w kosmosie”.

Pychotka-wspanialuszka!!! Smakuje tak samo dobrze w kawałkach, jak i w całości.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Komiksowa dekada - 2000


Mija pierwsze dziesięciolecie, odkąd zainteresowałem się komiksem na poważnie.
Według standardów szkolnictwa, jestem dopiero w komiksowej podstawówce.
Dalej chcę zgłębiać tą wiedzę, w szkole średniej i na studiach ;)
Znam swoje miejsce w szeregu i nie nazywam się jeszcze komiksowym znawcą (alfą i omegą).

Chciałbym się z Wami podzielić moimi dziesięcioletnimi zmaganiami z tą materią, zdając sobie sprawę, że część informacji które podam, mogą być błędne i wynikają najczęściej z niewiedzy w danej kwestii.
Nie jestem ani badaczem, ani działaczem, bardziej uważnym obserwatorem.
Pokuszę się o wygłoszenie kilku opinii, ale proszę je traktować jako pobożne żale i życzenia fana ;-)

W dzieciństwie jak każdy dzieciak z mojego pokolenia, posiadałem pojedyncze przygody Tytusa, Romka i A’Tomka, Kajka i Kokosza (szczególnie utkwił mi w pamięci album „W krainie borostworów”) czy komiksy Baranowskiego i Wróblewskiego.
Każda wyprawa do miasta, kończyła się zazwyczaj zakupem jakiegoś kolorowego zeszytu, które były wystawione w księgarni, w wielkim pudle na ladzie.

Później z czytania komiksów wyrosłem, a one same trafiły do piwnicy.
Prawdopodobnie nic by się w tej kwestii nie zmieniło, gdyby nie praca Pana Świetlicowego w pobliskiej podstawówce.
Dzieci permanentnie musztrowałem, żeby zbytnio nie były rozwydrzone,

a ja w tym czasie przeglądałem książeczki z obrazkami ;)
Były tam również komiksy z tymi samymi bohaterami, jakie sam posiadałem.
Z braku laku zacząłem je czytać i totalnie wsiąkłem w ten klimat.
Nagle jako dorosły człowiek odkryłem, że humor Christy czy Papcia Chmiela posiada drugie dno, totalnie niezrozumiałe dla dzieciaków, że te „infantylne” obrazki to są małe dzieła sztuki, w które autor włożył wiele pracy.

Rynek komiksowy właśnie budził się do życia, po dziesięcioletnim okresie „Wielkiej Smuty”, o którym nie miałem jeszcze zielonego pojęcia.
Kompletnie nie wiedziałem o istnieniu takiego wydawnictwa jak TM-Semic, które zalało Polskę zeszytami o przygodach trykociarzy, strzelających promieniami z dupy (swoją drogą to hasło zaistniało w mojej świadomości jakieś pół roku temu).
Komiks rodzimy praktycznie nie istniał, a jeżeli już, to funkcjonował w podziemiu.
Jednym słowem nieświadomie ominęła mnie CIEMNA, GŁĘBOKA, KOMIKSOWA OTCHŁAŃ.

Zatem wkraczałem w światek w momencie, gdy na ryneczku dogorywał wspomniany TM-Semic, o którym dowiedziałem się dzięki przejętej (za bezcen) kolekcji przygód Batmana (do teraz jest to mój ulubiony superbohater).
Koleżanka na studiach podarowała mi swój zestaw orbitowskich Thorgali.
To było jak powiew świeżej bryzy, bo jakimś cudem ten bohater był mi totalnie nieznany.
Twórczość Grzegorza Rosińskiego na wiochę nie dotarła (sic!).
Gdzieś między nimi zaplątana była opowieść o małym stworku z planety Daar, przypadkowo wplątanym w misję zbawienia swojego świata, po przeczytaniu którego moja miłość do komiksu zapłonęła jak stóg siana.
W księgarniach raczkował obecny potentat rynkowy – Egmont Polska, wydający kolejne przygody Thorgala (notabene te, od których jego przygody przestały ekscytować), Siedmioróg zapodał sensacyjną serię „XIII”.
Kioski okupował „Świat Komiksu”, czyli poligon doświadczalny Egmontu. W tym roku wystartował jako strona internetowa.
Żałuję, że nie utrzymał się na rynku, tak jak reszta komiksowych magazynów.
Szczególnie żal zaczynającego się wtedy „Produktu”, w którym finalny rzyg z pierwszej opowieści z serii „Osiedle Swoboda”, był dla mnie, bogobojnego wieśniaczka jak kubeł zimnej wody.
Dziękuję Ci Śledziu za przemycie zaślepionych w kwestii wiary oczu.
Zarysowałeś czarny monolit, który później Prosiak i reszta „heretyków” rozbiła w pył ;-)
Dodatkowo w pierwszym numerze Produktu, ukazał się kilkuplanszowy „Przypadek Rajmunda K”, obłędnie narysowany przez Andrzeja Janickiego.
Dla człowieka nie zaznajomionego z twórczością Andreasa czy Otomo (mistrzów szczegółowej kreski) to był szok, że komukolwiek się chce wkładać tyle pracy w rysowanie „śmiesznych” obrazków.
Poznańskie wydawnictwo Zin Zin Press publikuje "AQQ" (obecnie również istniejące tylko w sieci) - doskonałe źródło wiedzy o nowym środowisku.

W kinach królował Matrix, a wspomniany Ryba popełniła maleńki pastisz tego filmu, dołączony do magazynu „Świat Gier Komputerowych”.
Tym zeszytem postanowiłem wkręcić znajomych z mojego „uniwersytetu” zajmującego się kitem i kitowaniem ;D
Ksero komiksu, z którego pieczołowicie pousuwałem rybki (tak wtedy Michał sygnował swoje prace), a w ich miejsce wrysowałem swoje symbole, przedstawiłem jako swój debiut obrazkowy.
Wszyscy nabrali się na ten żart.
Sorry Śledziu za ten niewinny plagiat ;-)

Stare, archiwalne komiksy najczęściej przejmowałem od znajomych, którzy już się nimi nie interesowali.
Brakującą kolekcję Batmanów uzupełniłem w jedynym sklepie komiksowym, jaki wtedy zdołałem przypadkowo odkryć.
Z perspektywy czasu wiem, że to co zaoszczędziłem na przejętych kolekcjach, dałem sobie z nadmiarem wyskubać w tamtym sklepie.
Nowości kupowałem głównie w Empiku – magazyny, natomiast albumy w księgarniach sieci Matras, gdzie posiadałem kartę zniżkową.

Tak się zaczęła moja chorobliwa miłość, mająca w chwili obecnej wszelakie znamiona nałogu.

piątek, 3 grudnia 2010

Kriss kontra Thorgal oraz ...



Na naszym komiksowym ryneczku ostatnio pojawiły się od razu dwie księgi komiksowej legendy - Thorgal.
Trzydziesta druga część przygód dzielnego wikinga pod tytułem - Bitwa o Asgard oraz pierwsza część odpryskowa, opowiadająca dzieje najbardziej krwistej postaci z tej sagi - Kriss de Valnor.

Główna seria zaczęła pośmiardywać stęchlizną tak gdzieś w okolicach dwudziestego tomu.
On stracił pamięć, rodzinka poszła w rozsypkę, zła kobieta ciągle mąciła, potem on odzyskał wspomnienia, familię i razem ruszyli w podróż dookoła świata, później facio podupadł na zdrowiu, wróciła wiedźma z jego synem ale ją ukatrupili źli ludzie.
Brunet z blizną wreszcie odnalazł spokój i zajął się tym co każdy mężczyzna lubi najbardziej - ciepłe piwo, zimne kobiety, TV i pety (czy jakoś tak).
A na poważnie - wrócił w rodzinne strony i chwilowo korzystał z emerytury, podczas gdy jego synalek Jolan zajął się tępieniem zła na świecie.

Jednym słowem brazylijska telenowela.

W międzyczasie zmienił się scenarzysta, a rysownik otworzył kolejny etap rysowania (malowania) w swojej twórczości.

Jolan poszedł czeladniczyć u mistrza, a najmłodszy synalek Aniel okazał się diabłem wcielonym.
Historię zaczęto opowiadać dwutorowo - kolejne inicjacje J.T. oraz kłopoty wychowawcze Aegirssonów.
W najnowszej odsłonie przyszywana matka (mentor czyli Manthor) posłała Jolana po jabłka, a najmłodsza latorośl nawiała z domu, zatem ojczulek znów musiał ruszyć w drogę.

To już nawet nie jest telenowela, tylko kino familijne!

Sente miał tchnąć nowe życie w podtatusiałego bohatera i nawet mu się odrobinę udało, patrząc przez pryzmat schyłkowych dokonań van Hamme'a.
Szkoda że jego scenariusze są takie przegadane.
Poza tym biedak niestety musi odgrzewać non stop tego samego klopsa, który w jednym miejscu już się z lekka przypalił, ogólnie przysechł i gdzieniegdzie nasiąkł zjełczałym tłuszczem.
Dodawanie kolejnych przypraw (wszystko wskazuje na to, że w kolejnych odcinkach będą orientalne smaki) za wiele nie pomoże.
Czytając kolejne odcinki na języku pozostaje coraz grubszy osad lukru, bez grama pieprzu czy goryczy.

Rosiński po zmianie stylu złapał chwilowo wiatr w żagle, ale chyba znowu mu pyta opada.
Zdarzają się plansze (szczególnie pejzaże) wycyzelowane, wymuskane i wypieszczone do ostatniego pociągnięcia pędzlem, ale jest też gros takich, z serii "kolorowe kredki w pudełeczku noszę".
Generalnie widać okrutne zmęczenie materiałem.

Tutaj wkracza ognista Kriss.
Co prawda teoretycznie zginęła pod koniec 28 tomu, ale przecież poczciwina Thorgal też kilka razy padał zupełnie martwy.
Kriss jest najlepiej skonstruowaną postacią w całej serii.
Wyrachowana, piękna, inteligentna, ma jasno sprecyzowane cele i dąży do nich po trupach.
Przecież nie zarzyna się kury znoszącej złote jajka, tym bardziej że ta kura potrafi niejednemu kogutowi pogonić kota.
Zatem babeczka staje przed sądem bogini Frei, żeby wyspowiadać się ze swojego podłego żywota.
W opowieści pojawiają się znane z serii osoby, rozwijane są epizodyczne wątki i wyjaśniane sekrety z życia gwiazdy.
Ogólnie scenariuszowo jest odrobinę lepiej niż u harcerzyka, choć wydaje się że kobita też traci jajniki, a całe zło jakiego się dopuściła, to przez podłe życie rzucające jej kłody pod nogi.

Za rysunki zabrał się Giulio de Vita.
Rysownik nie kopiuje kreski mistrza Grzesia, choć rysowane przez niego postacie zachowują charakter pierwowzorów.
Rysunki są bardziej drapieżne i ostre. Początkowo wykonane z dbałością o szczegóły, jednak pod koniec albumu stają się już odrobinę chaotyczne i robione jakby w pośpiechu.
Jednym słowem Giulio daje radę, choć mógłby się postarać bardziej.

Zatem zwycięzcą pojedynku Kriss kontra Thorgal zostajeee...

... Bąbelek i Kudłaczek ;)

Wreszcie przeczytałem pożegnalny album z ich przygodami.
Po lekturze albumu "Tfffuj! Do bani z takim komiksem", rzeczywiście tak uważałem.
Tadzio B. stracił pazura, cały swój absurdalny humor i rysunkowo też nie było kolorowo.
Wszelaka nadzieję wobec Starych Mistrzów prysła jak bańka mydlana- Christa odszedł młodo, Wróblewski jeszcze wcześniej, Rosiński odcina kupony, Polch rysuje koszmarki, a Chmielewski totalnie się zPiSdził.

Zatem "Na wypadek wszelki woda, soda i Bąbelki (oraz Kudłaczki)" nie napawały mnie optymizmem.
Jednakże zmiana klimatu na typowo wiejski (TeBe przeprowadził się do Olbrachtówka) pomogła idealnie.
Miszczu znowu pisze i maluje tak, jakby napalił się całej łąki najświeższej trawy, a nie jakiejś suszonej, zmiętolonej zielonej herbatki.
Co chwila chichrałem się jak mały berbeć czytając kolejne przygody K&B, a dorosły kolekcjoner we mnie również został odpowiednio zaspokojony ogromem dodatków.
BRAWO!!!

P.s. Najmocniej przepraszam za nadmierne stosowanie słówek choć i ale ;)