czwartek, 29 marca 2012

Fafik's travels 24 - Atelier Amaro

Wczoraj miałem wielką przyjemność gościć w Atelier Amaro, które w tym roku otrzymało tytuł Wschodzącej Gwiazdy, nadawany przez słynny, kulinarny, światowy przewodnik Michelina. W związku z czym, o wejściu z tzw. "ulicy" mowy nie ma, a stolik należy wcześniej rezerwować.

Lokal mieści się w maleńkim budyneczku, niedaleko Zamku Ujazdowskich.
Wnętrze miłe i przytulne, urządzone w modnej obecnie, beżowo-brązowej kolorystyce.

Do wyboru są trzy rodzaje menu degustacyjnego (zmienianego z dnia na dzień), różniące się ilością enigmatycznie brzmiących dań (np. ślimak / szałwia / fasolka), wykonanych według zasad "slow food" (wolnego gotowania), z elementami kuchni molekularnej (zabawy ciekłym azotem, itp.).

Wybrałem opcję najbogatszą, czyli "Osiem momentów", które cudownie rozmnożyły się do jedenastu smakowitych chwil.
Potrawy wyglądają i smakują obłędnie, choć to sprawa mocno subiektywna. Przykładowo smakujące mi najbardziej foie gras, ewidentnie "rosło w ustach" sąsiadów.
Sposób podania jest niezwykle wymyślny i fantazyjny (zakąski przyczepione do drewnianych patyków, które później dla zabawy mogłem aportować albo zmrożone "na kość" dania, stygnące dopiero na talerzach).
Fenomenalna zastawa , choć przyczepiłbym się do powtarzalności naczyń w kolejnych daniach.

Porozmawiajmy o minusach, które przy tej półce cenowej oraz aspiracjach są rażące:
- kilkuosobowa obsługa wchodziła sobie w drogę, więc w pewnym momencie nie było wiadomo, kto tak naprawdę obsługiwał nasz stolik;
- angielski szefa sali, należałoby skorygować pod względem fonetycznym (jakbym własnego Panka słyszał);
- sommelierowi kilkakrotnie zadrżała ręka, przez co nalewane trunki kapały na obrus;
- rzecz do której nigdy się nie przyzwyczaję, czyli obowiązkowy "makaron na uszy", czyli wmawianie klientowi, że spożywane potrawy, składniki, wina i nalewki są "wyjątkowe", "niepowtarzalne", "niespotykane" itd.;
- niewielkie zacieki, na niektórych sztućcach;
- obrusy były niedoprasowane (w innych lokalach, dodatkowo zaprasowywano je na stole);
- największa wpadka to przeoczona chustka po poprzednich gościach, leżąca pod wysprzątanym już stołem.

Generalnie pod względem kulinarnym nie mam żadnych zarzutów, jedynie obsługa wymaga minimalnego dopracowania. Co prawda marna, pielęgniarska pensyjka Panka została wydana, jednak było warto.
Miłym zwieńczeniem, była osobista wizyta Pana Modesta przy naszym stoliku (do innych podczas naszego pobytu nie podchodził), który przyszedł spytać się o wrażenia.

poniedziałek, 12 marca 2012

Dziunia i Ja



Przyszła do mnie, nie wiem skąd,
Zawróciła w głowie tak dokładnie.
Teraz rozumiem, to jest to.
Jedna z nią noc i już przepadłem

Dziunia!... o Dziunia!
Auuuuuuuuuu...!!!