piątek, 15 lutego 2013

Papież, meteoryty, głaz i dwie legendy

Na katolików jak grom z jasnego nieba spada wiadomość o abdykacji Benedykta 16.
Rosjanom na głowy sypie się prawdziwy deszcz meteorytów.
Pozornie niezwiązane ze sobą wydarzenia budzą skojarzenie z rzeźbą Catellan'a.

Kilka kilometrów od mojej wiochy, niedaleko rzeki Wdy, przy osadzie Leosia (niem. Teutelstein), pośród gęstego lasu leży granitowy "kamyk".
W wykazie zinwentaryzowanych pomników przyrody figuruje pod numerem 249.
Rozmiary części wystającej nad ziemię: obwód 24,5 m, szerokość 8,8 m i wysokość 3,8 m. Nikt nie wie jaka jest jego wielkość całkowita. Niektórzy twierdzą, że jest niczym wierzchołek góry lodowej, czyli widać około 1/8 całości. Sądząc po tym jak zagłębia się w grunt, coś z tym ogromem musi być na rzeczy.
Na jego temat krążą dwie legendy.

Diabelski Kamień (Diabelec)
Rokita postanowił zmienić bieg rzeki, która w tym miejscu ma dość wąski nurt, przegradzając ją olbrzymim głazem. Kamień był bardzo duży, przez co niesienie go było wielkim wysiłkiem. Diabeł co jakiś czas musiał odpoczywać. Celu nie zdążył osiągnąć przed świtem. Gdy zapiał pierwszy kur, diabeł uciekł w popłochu, porzucając skałę w tym miejscu.

Kamień św. Wojciecha
Podobno z jego szczytu Święty Wojciech głosił kazania okolicznym mieszkańcom, gdy zmierzał nawracać lud pruski.
Jeżeli byłaby to prawda okazałoby się, że te okolice wyjątkowo upodobali sobie święci kościoła katolickiego. Tuż niedaleko błogosławiony JP2 pożywiał się podczas jednego z licznych spływów.

Przywędrowanie skały w te rejony jest o wiele bardziej prozaiczne. Wiąże się z najmłodszym zlodowaceniem plejstoceńskim (północnopolskie) i powstałą po nim morenę denną.
Archeologia podpowiada, że polodowcowe głazy narzutowe służyły jako miejsca kultu bóstw przedchrześcijańskich lub były ołtarzami ofiarnymi. Ten idealnie nadaje się do tej roli, gdyż płaski szczyt posiada niewielką nieckę, z której do ziemi prowadzi szeroka rynna, przez lata służąca dzieciakom jako fantastyczna ślizgawka.
Oczyma wyobraźni widzę jak spływa tędy gęsta, czerwona posoka zarzynanych ofiar, w powietrzu unosi się duszący opar wnętrzności, pochodni i palonych ziół, a wokół kłębią się nagie ludzkie ciała w rytm szamańskiej muzyki.

czwartek, 14 lutego 2013

Fafik's travels 30 - Chełmno. Miasto zabytków i zakochanych

Kolejne Walentynki powoli przemijają, jednak z tej okazji serdecznie zapraszam do odwiedzin Chełmna.
Może specjalny wyjazd to lekka przesada, jednak będąc w okolicy (miasto znajduje się w województwie kujawsko-pomorskim, tuż przy drodze krajowej nr 1) i mając odrobinę czasu zdecydowanie warto tutaj wstąpić. 
Mało kto wie, ale jest tutaj najlepiej zachowany średniowieczny układ urbanistyczny w Polsce, z prawie pełnymi murami miejskimi, renesansowym ratuszem oraz pięcioma gotyckimi kościołami. 
Żeby było ciekawiej, gotyk jest autentyczny, a nie rekonstruowany jak w innych miejscowościach (Toruń, Malbork, Kraków, Gdańsk).
Miejscowość promuje się jako Miasto Zakochanych, ponieważ w największym kościele znajdują się relikwie (kawałek czaszki) świętego Walentego.
Natomiast z jego wzgórz rozciąga się "najpiękniejszy widok na Świecie".

poniedziałek, 11 lutego 2013

Fafik's travels 29 - Opowieść bieszczadzka

Słyszałem, że wczesna jesień jest najlepszym okresem na wizytę w Bieszczadach.
Podobno chodzi o widok połonin, które mienią się całą gamą barw.
Kto nie wie, góry te znajdują się na południowo-wschodnim krańcu naszego pięknego kraju. Dojechać tam bez własnego auta jest niezwykle trudno (zajęło mi to około 16 godzin).
Wybrałem się tutaj pierwszy raz w życiu, aby w pięknych okolicznościach przyrody odreagować stres ostatnich miesięcy.
Nie wiem co mnie podkusiło, ale nie wziąłem pod uwagę pogodowego pecha mojego Panka. Wyjeżdżaliśmy przy radośnie świecącym słońcu, a na miejscu już zaczynał nieśmiało siąpić kapuśniaczek, by przez noc zmienić się w regularny deszcz, przez co szlak zmienił się w regularne bagnisko.
Bieszczadzki krajobraz ze szczytów rozpościerał się równie uroczo, choć odrobinę mgliście.
Przy ścieżce zwąchałem dziewięćsił bezłodygowy,
na jednej z grani spotkałem salamandrę plamistą,
 a w Chatce Puchatka zaprzyjaźniłem się z myszką.

Przez cały czas w uszach grał mi Frank Ocean.

niedziela, 10 lutego 2013

Warszawa da się lubić

... szczególnie na odległość, z perspektywy dziczy.
Jeszcze lepiej jak się od niej odwrócić tyłem.
Wczoraj poszedłem na nowy film Smarzowskiego, w którym główną rolę obok gliniarzy gra stolica.
"Wesele" szczerze mnie rozbawiło.
Z "Domu złego" wyszedłem obrzucony błotem, gównem i obrzygany, a mimo tego czułem się oczyszczony.
"Róża" wywołała wzruszenie.
Na "Drogówce" siedziałem kompletnie... znudzony. Pierwszy raz reżyserowi powinęła się noga, dlatego że wcześniej zawiesił sobie wysoko poprzeczkę. To nie jest zły film! Po prostu na tle poprzednich jest słabszy. W porównaniu do innych polskich "dzieł" kinematografii i tak trzyma wysoki poziom.