Kiszenie jest prawie tak stare jak ludzkość i w sumie żadna w tym filozofia, ani aj waj. Po prostu należy mieć odpowiedni produkt, zawierający wodę oraz cukry, zalać osoloną wodą i poczekać jak bakterie odpowiedzialne za fermentację, zaczną przekształcać wspomniane cukry w kwas mlekowy.
To po co w ogóle wyprodukowałem ten wpis, skoro to nic specjalnego?
Chyba głównie, żeby między wierszami wspomnieć, że przepis trafił do mnie ze Szwecji, od kurdyjskiej rodziny mojego Panka, czyli pośrednio dać świadectwo, iż nie taki muzułmanin straszny, jak go w Europie malują. Goszcząc u nich nikt mi gardła nie poderżnął, nie próbował otruć, wysadzić, zgwałcić, nawet nawrócić. Było natomiast miło, rodzinnie i... smacznie.
Wracając do kiszenia, nie byłbym sobą, gdybym czegoś nie zmodyfikował w oryginalnym przepisie, który mówi zgodnie z prawidłami, że kisić można absolutnie wszystko. Po kilku kolejnych słoikach, postanowiłem zrezygnować z warzyw bardziej miękkich, typu kalafior, papryka, cukinia, bo po prostu lubię jak mi między zębami coś chrupie, a nie się rozmlaszcza. Zatem w zestawie pozostały: marchewka, pietruszka, seler oraz kalarepa, natomiast za przykładem polskich ogórków kiszonych dorzuciłem czosnek.
Dokładnego przepisu jako takiego nie ma, ponieważ wszystko odbywa się na zasadzie "na oko", czyli na smak, więc propozycja jest mocno modyfikowalna, wedle własnego widzimisię.
Na czym polega "inność" kurdyjskiego kiszenia, od polskiego? Otóż w procesie używa się znacznych ilości przypraw, wchodzących w skład curry, bo jak zapewne niektórzy wiedzą, curry nie jest konkretnym ziołem (smakiem), tylko mieszanką wielu, głównie kurkumy, kolendry, pieprzu, kminu rzymskiego, gorczycy i chilli. Opcjonalnie cynamon, gałka muszkatołowa, kardamon i goździki.
Wspomniane warzywa kroimy. Żeby te białe później jakoś wizualnie rozróżnić, ponieważ pod wpływem mieszanki zmienią barwę na żółte, kroję w różne kształty: seler w kostkę, kalarepę w prostopadłościany, a pietruszkę w słupki. Układamy warstwowo w słoju, lekko dociskając, dorzucając po kilka ząbków czosnku na naczynie. Zalewamy osolonym wrzątkiem (sól powinna być dobrze w wyczuwalna w roztworze) doprawionym przyprawową breją.
W kwestii przypraw, można pójść na łatwiznę i wsypać sklepowe curry, natomiast przyznam się szczerze, że cały czas eksperymentuję z mieszankami ziół, ponieważ do tych głównych, tu mi się sypnie kminek, tam czarnuszka, a gdzie indziej dodam jałowiec. Do podstawowego roztworu dodaję jeszcze liść laurowy i ziele angielskie.
Tak przygotowane warzywa, powinny być zamknięte w miarę szczelnie, choć nie hermetycznie i stać przez pierwsze kilka dni w temperaturze pokojowej, a później w chłodzie piwnicy.
Zresztą po tych kilku dniach warzywa są gotowe do spożycia.
Polecam!!! Warzywa oraz otwartość na inne kultury!
Mocno parafrazując kapustę z tuwimowego wiersza:
JESTEŚMY GLOBALNĄ KISZONKĄ!
wtorek, 20 listopada 2018
wtorek, 24 kwietnia 2018
Agroturystyka Mariański Młyn
Agroturystyka Mariański Młyn znajduje się w województwie zachodniopomorskim.
Jak sama nazwa wskazuje, została stworzona w ponad stuletnim młynie wodnym.
Pokoje zostały urządzone w podobnym vintageowym stylu, znajduje się w nich dużo starych mebli, przedmiotów oraz bibelotów, chociaż każdy wystrojony jest odrobinę inaczej.
Budynek jest dwupiętrowy i od strony wody posiada spore tarasy z widokiem na okolicę.
Tuż obok niego znajduje się również budynek małej stajni, która również została przekształcona w dwupokojowy apartament.
Stara kuźnia została przerobiona na kuchnię i obszerną jadalnię.
Spora część budynku nie została jeszcze przystosowana do nowej, gościnnej funkcji, więc zachowała pierwotny charakter, choć w dużej części zawalona jest przeróżnymi gratami.
Agroturystyka posiada własny dostęp do jeziornej plaży, można w niej wypożyczyć konie oraz kajaki.
Serdecznie polecam to miejsce!
Subskrybuj:
Posty (Atom)