poniedziałek, 19 grudnia 2011

Obokuri Eeumi


Stawiam nowy dom,
Na ziemi odnalezionej.
Dach pokrywam źdźbłami trzciny,
Starannie związanymi w snopy.

Przy kamiennym murze,
Uczcijmy to złote gniazdo,
Który uwiły setki
Czarnych kań skrzydlatych.

Niedługo nadejdzie ósmy miesiąc,
A ja nie mam żadnego stroju.
Użycz mi bracie choć jeden rękaw,
Bo chcę założyć coś radosnego.
Pragnę odziać dzieci oraz bliskich,
W ostatnie kimono, które posiadam.
Sama okryję się winoroślami,
Zebranymi wysoko w górach.

Księżyca pełni blask w dół spływa
I oświetla ziemię boskim lśnieniem.
Pragnę, by chmury go odrobinę przyćmiły,
Kiedy wkrada się mój ukochany.

wtorek, 6 grudnia 2011

Gentleman z pieskiem

Dziewięć miesięcy!
Standardowa samica Homo sapiens, chodzi tyle w stanie błogosławionym.
Tyle też trzeba było czekać na Candy od Kimonka, do którego zgłosiłem się, buńczucznie dodając, że każdemu lepię się do rąk, nawet jako los na loterii oraz zaznaczając (będąc pewnym wygranej), jak ma wyglądać ten obraz.
W tym czasie było dość głośno, na temat najnowszego odkrycia, dotyczącego najsłynniejszego obrazu Leosia da Vi, jakoby modelką pozującą do niego był... ON, czyli domniemany kochanek artysty. Stąd krótka droga do tego, żeby jedyny obraz mistrza, będący w polskim posiadaniu, niemiłosiernie poniewierany (podróżujący) po świecie, został współcześnie sparafrazowany (model-modelka; podróże Fafika, w kontekście wędrówek obrazu, strój renesansowy-współczesny).


Jakież było wszystkich zaskoczenie (organizatora, "maszyny losującej", moje, innych uczestników oraz biernych obserwatorów), gdy żartobliwe słowa okazały się prorocze.
Właściwie ten moment można traktować, jako narodziny naszej (jeszcze nie nazwanej kooperacji HamKid), gdzie jedno stanowiło nieustannie inspirujące tworzywo, a drugie było stworzycielem.

Tego samego dnia, udałem się na jeszcze zamarznięte jezioro i korzystając z pięknej pogody, wykąpałem się w nim, a przy okazji wykonałem dokumentację fotograficzną, w różnych pozach oraz naświetleniu.
Kimon wykonał kilka szkiców, z których każdemu podobał się inny.
Spontanicznie ogłosiliśmy konkurs, w którym czytelnicy obu blogów wybierali lepszą opcję.
Bonusem do zabawy, była możliwość współtworzenia "dzieła", poprzez wymyślenie jakiegoś dodatku oraz tła.
Żeby było jasno, przejrzyście oraz sprawiedliwie, arbitrem została, poproszona o to Doro, która wybrała propozycję Anety - Sznur pereł proponuję - dla podkreślenia watku "trans".

Pozwolę sobie zacytować uzasadnienie werdyktu, ponieważ idealnie opisuje skończony już obraz:
Najbardziej przemawia do mnie sznur pereł, może być fantazyjnie zawiązany lub analogicznie do "Damy z łasiczką" - swobodny.
Bujność znaczeniowa postaci; jej mocny charakter, monumentalizacja, ukłon w stronę klasyki ["Dama z gronostajem/łasiczką"] jest strzałem w dziesiątkę.
Zwierzątkiem definiującym skojarzenie jest tu Fafik. Przychylam się wszystkimi czterema rękami do tego, aby lepiej go wyeksponować.

Współczesne ubranie bohatera odsyła nas i więzi w teraźniejszości, pozostawiając jednak pole do popisu wyobraźni temporalnej - "co by było gdyby był Jej współczesnym? Jak namalowałby Hadesa Sam Mistrz?", "puszczając oko" w stronę widza strojem i kapturem.
Ciekawym uzupełnieniem i przypomnieniem, że Hades bawi się własnym wizerunkiem bez lęku i z pełną swobodą, byłyby właśnie perły - za całym bagażem znaczeń i skojarzeń.
Bez żalu odrzucam inne, ciekawe propozycje --- absolutne minimum zastosowanych środków jest tu wyznacznikiem smaku - to ukłon w stronę inteligencji widza, czyli Waszą! 


Na zakończenie zabawy, wyraziłem ubolewanie, że niestety jurorka nie zdecydowała się na żadne, freakowe tło ;( 
Po dzisiejszym ujrzeniu skończonego obrazu, muszę powiedzieć, że WARTO BYŁO CZEKAĆ tyle dni oraz ZWRÓCIĆ HONOR MĄDRZEJSZEJ!

Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie pomarudził ;D
Wydaje mi się, że Kimon wbrew zaleceniom Doro, nie wyeksponował odrobinę bardziej Fafika.
Tak wiem, że jest on właśnie takiej wielkości.
Po drugie, brak na bluzie, omawianego zakulisowo motywu.
Choć obecnie mam już duże wątpliwości, czy rzeczywiście powinien się na niej znaleźć, nie psując całości? To pytanie skierowane jest do Was, w ramach wieńczącej zabawy ;>


Na zakończenie, pewne dodatkowe uściślenia oraz informacje, odnośnie zakończenia projektu HamKid.
Większości z Was, fakt ten jest zupełnie obojętny, część ubolewa nad końcem, część z radością zaciera łapki.
Jak informowałem w pożegnalnym wpisie u @, chociaż wzajemne nakręcanie dobiegło końca, to dopiero teraz będziecie oglądali tego ostateczne owoce, takie jak dzisiaj lub w piątek.
Zatem niebawem światło dzienne ujrzy finalny, orgiastyczny Szatan, którego fragment prezentował się tak. Natomiast w blasku księżyca, zalśni "Malinowy sputnik" i jeszcze wiele, wiele innych chrabąszczy.


Dedykacja muzyczna, wyjątkowo nie będzie wrzucona bezpośrednio na bloga, bo akurat ten teledysk ma złośliwie wyłączoną opcję prezentacji filmu na stronach ;(


Słowa piosenki są piękne, obrazy w teledysku również, a niedoceniana wykonawczyni, właśnie zaliczyła zgon.

czwartek, 1 grudnia 2011

Bizarre Bite 6 - Marchewkowy cymes

Święta Bożego Narodzenia tuż, tuż i znowu zacznie się upominkowo-kuchenne szaleństwo.
Chciałbym zaproponować Wam na wigilijny stół, coś prawie że klasycznego, tylko nie wywodzące się z katolickiej tradycji.

Cymes!

W żydowskiej kuchni jest prawie tak niezbędny, jak polska micha kaszy lub kartofli.
Pierwszy raz jadłem rozgotowaną marchewkę z rodzynkami w Knajpie u Fryzjera. Danie proste jak drut, a ja autentycznie ujrzałem gwiazdy.

Właściwie jest to mój najpierwszy, samodzielny przepis, który udoskonalałem do obecnej formy przez ładnych kilka lat i właśnie dla tej potrawy powstał ten kulinarny, blogowy kącik. W eksperymentowaniu z gotowanym korzeniem marchwi, sięgałem po takie dziwne dodatki, jak czosnek, czy imbir, jednak kompletnie się nie sprawdziły, choć i tak nie byłbym sobą, gdybym nie dodał nic od siebie.

Przejdźmy do meritum!

MARCHEWKOWY CYMES

Składniki:
1 kg marchewki (dodatkowo biorę dwa korzenie więcej, żeby po oskrobaniu było kilograma),
1 cytryna,
spora garść rodzynek,
tyle samo suszonych śliwek,
łyżeczka miodu,
oliwa,
pół szklanki wody,
chili oraz cynamon
.

Czas przygotowania: 1 godzina.

Sposób przygotowania:
Obraną marchewkę kroimy na dość grube (około 0,5 cm krążki), wrzucamy do dużego garnka (im szerszy spód, tym lepiej), podlewamy obficie oliwą i smażymy około 5 minut, aż marchewka puści soczek.

Wlewamy wodę, dodajemy miód i na najmniejszym ogniu dusimy pod przykryciem, mieszając od czasu do czasu.
Drogą na skróty jest całkowite zalanie marchewki i gotowanie aż zmięknie.
W mojej wersji chodzi o to, żeby marchewka nie była rozgotowana prawie na papkę, tylko żeby będąc miękką, delikatnie chrupała, a także żeby nie wygotować cennych mikroskładników.
Gdy marchew się dusi, z porządnie wyszorowanej cytryny cienko odkrawamy skórkę i kroimy w cienkie paseczki. Śliwki przekrawamy na pół, a rodzynki zostawiamy w spokoju.

Posiekaną skórkę wrzucamy do naczynia.
Gdy marchewka zaczyna mięknąć, dolewamy cały sok, wyciśnięty z oskórowanej cytryny.
Nie dajemy go na samym początku, gdyż warzywo będzie dłużej twarde.
Gotujemy jeszcze jakieś 10 minut. Następnie równomiernie obsypujemy chili (tylko tyle, żeby było czuć pikantną nutę) oraz cynamonem (dwa razy bardziej niż chili).
Na koniec dodajemy rodzynki oraz śliwki, które wchłoną pozostałą wodę.
Oczywiście gdyby woda odparowała wcześniej, to dolewamy żeby się nie przypaliło.
Gotujemy jeszcze 5 minut i danie jest gotowe do konsumowania, choć o niebo lepsze jest na drugi dzień.

Wszyscy którym dawałem do spróbowania marchew na słodko, najpierw ze zdziwieniem kręcili nosem, a później ci najmniej otwarci na kulinarne eksperymenty mówili, że owszem smaczne, ale wolą golonkę, ziemniaki, schabowy, itd., natomiast cała reszta była absolutnie zachwycona.
Dlatego jest to moje popisowe danie i uważam, że idealnie może pasować do wigilijnej kolacji, jako dodatek lub danie główne.