Święta Bożego Narodzenia tuż, tuż i znowu zacznie się upominkowo-kuchenne szaleństwo.
Chciałbym zaproponować Wam na wigilijny stół, coś prawie że klasycznego, tylko nie wywodzące się z katolickiej tradycji.
Cymes!
W żydowskiej kuchni jest prawie tak niezbędny, jak polska micha kaszy lub kartofli.
Pierwszy raz jadłem rozgotowaną marchewkę z rodzynkami w Knajpie u Fryzjera. Danie proste jak drut, a ja autentycznie ujrzałem gwiazdy.
Właściwie jest to mój najpierwszy, samodzielny przepis, który udoskonalałem do obecnej formy przez ładnych kilka lat i właśnie dla tej potrawy powstał ten kulinarny, blogowy kącik. W eksperymentowaniu z gotowanym korzeniem marchwi, sięgałem po takie dziwne dodatki, jak czosnek, czy imbir, jednak kompletnie się nie sprawdziły, choć i tak nie byłbym sobą, gdybym nie dodał nic od siebie.
Przejdźmy do meritum!
MARCHEWKOWY CYMES
Składniki:
1 kg marchewki (dodatkowo biorę dwa korzenie więcej, żeby po oskrobaniu było kilograma),
1 cytryna,
spora garść rodzynek,
tyle samo suszonych śliwek,
łyżeczka miodu,
oliwa,
pół szklanki wody,
chili oraz cynamon.
Czas przygotowania: 1 godzina.
Sposób przygotowania:
Obraną marchewkę kroimy na dość grube (około 0,5 cm krążki), wrzucamy do dużego garnka (im szerszy spód, tym lepiej), podlewamy obficie oliwą i smażymy około 5 minut, aż marchewka puści soczek.
Wlewamy wodę, dodajemy miód i na najmniejszym ogniu dusimy pod przykryciem, mieszając od czasu do czasu.
Drogą na skróty jest całkowite zalanie marchewki i gotowanie aż zmięknie.
W mojej wersji chodzi o to, żeby marchewka nie była rozgotowana prawie na papkę, tylko żeby będąc miękką, delikatnie chrupała, a także żeby nie wygotować cennych mikroskładników.
Gdy marchew się dusi, z porządnie wyszorowanej cytryny cienko odkrawamy skórkę i kroimy w cienkie paseczki. Śliwki przekrawamy na pół, a rodzynki zostawiamy w spokoju.
Posiekaną skórkę wrzucamy do naczynia.
Gdy marchewka zaczyna mięknąć, dolewamy cały sok, wyciśnięty z oskórowanej cytryny.
Nie dajemy go na samym początku, gdyż warzywo będzie dłużej twarde.
Gotujemy jeszcze jakieś 10 minut. Następnie równomiernie obsypujemy chili (tylko tyle, żeby było czuć pikantną nutę) oraz cynamonem (dwa razy bardziej niż chili).
Na koniec dodajemy rodzynki oraz śliwki, które wchłoną pozostałą wodę.
Oczywiście gdyby woda odparowała wcześniej, to dolewamy żeby się nie przypaliło.
Gotujemy jeszcze 5 minut i danie jest gotowe do konsumowania, choć o niebo lepsze jest na drugi dzień.
Wszyscy którym dawałem do spróbowania marchew na słodko, najpierw ze zdziwieniem kręcili nosem, a później ci najmniej otwarci na kulinarne eksperymenty mówili, że owszem smaczne, ale wolą golonkę, ziemniaki, schabowy, itd., natomiast cała reszta była absolutnie zachwycona.
Dlatego jest to moje popisowe danie i uważam, że idealnie może pasować do wigilijnej kolacji, jako dodatek lub danie główne.
o_o
OdpowiedzUsuńZgroza perska!
Hades, Ty się bujasz po knajpach, prawie pod moim domem ;p
(No kawałeczek malutki;o), ale tyci tyci)
Z uwagi na karoten w wersji beta, sama zrobię cymes w wersji prosto z chamerni.
Ps. Ten blog, jest jak odtrutka, po przeczytaniu GW.
Naczytałam się njusów, wpadłam z paniką do Matki Polki, że wojna będzie wojna...
...po czym poległam....zabita śmiechem ;]
Ehhh...
...a czy zamiast garnka może być wok?
OdpowiedzUsuńI np. czy można dodać także skórkę pomarańczową?
;)
Pani Zielona, dzisiaj nawet miałem w ramach sentymentalnej podróży wskoczyć do Kazimierza, ale skończyło się na szczerych chęciach.
OdpowiedzUsuńWoka nie polecam, natomiast skórkę pomarańczową jak najbardziej, ale bez soku, bo będzie zbyt mdło.
Mam kandyzowaną metodą mamowo-chałupniczą.
OdpowiedzUsuńps. No no, a ja tak wiesz, mieszkam między wioską na L., a wioską na K.
Doro, bywała u mnie w qrwidołku qrorcie na jakiś zabiegach.
Większego zadoopia, ze świecą szukać ehhh...
;p
Woda z tamtejszych źródeł jest najsmaczniejsza!
OdpowiedzUsuńMnie tam kranówa nie kręci.
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, że moi współwieśniacy jak i ja, mamy wodę zamiast mózgu, jako efekt uboczny zasiedlenia ;)
Hahahahahaha, nie możesz nie doceniać kranówy!!
OdpowiedzUsuńHades - bumcykcyk zrobię na wigilię!!!
...kranówa to czysty chlor.
OdpowiedzUsuńDlatego, jak zaskakuje funkcja "myślenie" odbija mi się chlorem ;p
Fafiku słodki Ty wiesz co dobre :*
OdpowiedzUsuńsi si...
OdpowiedzUsuńjadłem z pod Fafikowej ręki i stwierdzić muszę, że mi nie wyszedł taki dobry ostatnio...
chociaż Dagi luby (jej termofor) ciamkał i mlaskał ;] a sama Wiedźma rozpływała się w daniu- ale co ich miałem uświadamiać, ze nie miało tak to smakować ;)
Pani Zielona, zatem jest to absolutnie najlepsza kranówa w kraju.
OdpowiedzUsuńPani Dorowa, cieszę się że mogłem natchnąć.
Pani Czekoladowa, zwyczajowo dziękuję za uznanie.
Panie Kimonkowy, z chęcią osobiście zademonstruję cały proces kulinarny.
Panie Fakiku Zwierzęciu, nie będzie już chyba okazji na osobistą demonstrację, ale dziękuje za chęci :*
OdpowiedzUsuńto Fafiku Ty gotowales a Twoj pan Ci pomagal czy odwrotnie?
OdpowiedzUsuńmusze sie kiedys wprosic na taka potrawe do Ciebie, bo jak wiesz marchew uwielbiam!
Panie Kimonku, jakbym jednak był przypadkiem na południu kraju, to służę pomocą.
OdpowiedzUsuńEnzo, Panek pomagał kroić marchew.
Będziesz w okolicy, to zapraszam serdecznie.
Tak, teraz widzę Kimon, że pojechałeś ostatnio z tym cymesem na fristajlu. z końca na początek i 2 marchewki vs. cała cytryna. fakt, że pycha mimo. cóż, wszystkie składniki jadalne ;)
OdpowiedzUsuń