poniedziałek, 4 lipca 2011
Ryszard Łucyszyn
Urodziłem się w Krakowie przy ul. Kremerowskiej 8 m. 4
Ryśka poznałem latem 2002 roku, podczas mojego pierwszego, samodzielnego wyjazdu nad polskie morze.
Właśnie postanowiłem zasmakować w niekultywowanym rodzinnie naturyzmie, zatem naturalnym wyborem były słynne Chałupy.
W tamtych czasach byłem jeszcze skromnym, zahukanym młodzieńcem, próbującym oswajać własną nagość.
Położyłem się zawstydzony na brzuchu, obok jakiejś starszej pary. Spiekam niemiłosiernie plecy, no bo przecież nie położę się na nich, odsłaniając newralgiczne organy, a brzegiem morza zaczął kołować jakiś „stary krążownik”.
Z godzinę tak się kręcił, a ja w duszy kurwiłem na swojego parszywego pecha, że od razu musiał mnie upatrzyć, jakiś nadpróchniały, zboczony wrak.
Wreszcie zdecydował się podejść, bo osobiście zdążyłem już z lęku o swoją cnotę, korzenie w piachu zapuścić.
Lezie, a mi ze stresu serce kołata, na szczęście mam w pamięci, że przecież tuż obok leżą ludzie, zatem chyba nie odważy się tak przy nich robić mi kuku.
Podszedł, zagadał i po kilku zdaniach gruchnął:
- Czy mógłbym Tobie zrobić parę fotek, bo jestem fotografem, a Ty… bla, bla, bla…
Autentycznie mnie wmurowało! Myślę sobie:
- Ja pierdolę. Podryw na fotografa. Do tego stosowany na jakimś wymemłanym wieśniaku. Nie wierzę.
Ale z drugiej strony, ego zostało mocno połechtane, co mi szkodzi, cały czas jesteśmy na publicznej plaży, w razie czego wyśmieję go i spierdolę. Do tego, jeśli mówi prawdę, będę miał świetną pamiątkę z wyprawy.
Gościu pyka fotki niezłym sprzętem, zaczyna opowiadać o swoim życiu i okazuje się, że chyba jest OK.
Na drugi dzień, z duszą na ramieniu, wsiadłem mu do auta i pojechaliśmy do Helu, a wieczorem piliśmy wino na jego kwaterze we Władysławowie. Nocą wróciłem piechotą do namiotu w Chałupach.
Wymieniliśmy się informacjami teleadresowymi, a po kilku dniach otrzymałem list z płytą CD, na niej jedne z najpiękniejszych zdjęć jakie posiadam.
Jeżeli ładniejszych się nie dorobię, to prawdopodobnie z tego zbioru zaprezentuję obiecany akt, w jubileuszowym SZF.
W fotografii, na którą wreszcie miałem trochę czasu, pociągał mnie wtedy akt. Sprawa była o tyle kontrowersyjna, ze chciałem fotografować chłopców. Zainspirowała mnie pani Krystyna Łyczywek (artysta fotografik), która mnóstwo jeździła po świecie i właśnie wróciła z Paryża, z wystawą paryskich fotografików, wśród których jeden fotografował męski akt. Były to piękne czarno białe zdjęcia murzyna. Bardzo dyskretne i wysmakowane fotografie czarnego na czarnym tle, jedynie obrysowane światłem kontury muskularnego, idealnego ciała młodego mężczyzny. Od dawna już chciałem spróbować tego tak trudnego tematu, kompletnie w Polsce nieznanego, ale nie miałem dobrego sprzętu no i... modela.
Kontakt się nie urwał, bo jeżdżąc raz do roku na Międzynarodowy Festiwal Komiksu, korzystając z jego gościnności, przy okazji wystawiałem się na błysk flesza.
Kilka jego zdjęć pozwoliłem sobie zamieścić w sieci: 1, 2, 3, 4, 5.
Czasem była to improwizacja, czasem wystudiowana sesja, bądź spełnienie mojej prośby.
Trzy lata temu, w galerii Łódzkiego Towarzystwa Fotograficznego, miała miejsce jego przekrojowa wystawa „Akt i portret”.
Możecie o niej poczytać tutaj oraz tutaj, a na poniższym zdjęciu uwieczniłem go przy jego bardzo celnej karykaturze, wykonanej przez Henryka Sawkę, na którymś Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu.
Ostatni raz byłem u niego w październiku 2009.
Był już schorowanym człowiekiem.
Na okrągło słuchał 7 Symfonię Beethovena.
Podczas rozmowy, ożywiał się jedynie, gdy opowiadał o swojej wnuczce.
Po wizycie byłem zdruzgotany.
Płakałem.
W kolejnym roku stchórzyłem.
Nie odważyłem się z nim skontaktować, licząc że dzięki chorobie (Alzheimer) zapomniał o mnie.
Tydzień temu zmarł.
Nie zostałem najsławniejszym fotografikiem w Polsce.
Jestem sobie biednym (dosłownie) facetem, na dodatek chorym.
Jestem bardzo, ale to bardzo samotny.
Cytaty (początek, koniec, oraz duży fragment), pochodzą z jego autobiografii, którą pisał w perspektywie nieuchronnej utraty pamięci.
Podarował mi jej kopię podczas ostatniej wizyty.
Wspaniała historia nieprzeciętnej osoby.
Dzieciństwo, nauka, przyjaźń ze swoją nauczycielką, pierwsze miłości, przyszywany brat, uczucie prowadzące na skraj szaleństwa, legalne ćpanie LSD w PRLu, blaski i cienie małżeństwa, instynkt ojcowski do własnej córki oraz szkolnego wychowanka, pikantne momenty, anegdoty taksówkarza zatrudnionego w łódzkiej filmówce, kolejny związek w „sile wieku”, choroba.
Chciałoby się rzec, gotowy scenariusz na film.
Jak ślepej kurze ziarnko, trafiła mi się znajomość z fantastycznym człowiekiem, życzliwie dzielącym się swoimi doświadczeniami, wiedzą, opowieściami z bogatego życiorysu. Mimo odmiennego charakteru (typowy choleryk), dostrzegam dużo mentalnych podobieństw.
Poznanie go sprawiło, że moje życie potoczyło się w zupełnie nieoczekiwanym kierunku, o czym zapewne kiedyś nabazgrolę.
RYSZARD ŁUCYSZYN 28.03.1946.?-27.06.2011.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Hadesie, naprawdę Ci się trafiło i ziarno zakiełkowało, a to bardzo dobrze.
OdpowiedzUsuńŁadna historia. Z morałem - że przypadkowi, czy też przeznaczeniu (w co kto wierzy) warto wyjść na przeciw ze swojej wsi ;)
OdpowiedzUsuńŻe zdygałeś, to Twoja strata...
HDS, a wiesz...kiedy to czytałam dwa razy zakręciły mi się w oczach łzy.
OdpowiedzUsuńRaz ze śmiechu, a raz ze wzruszenia.
Ja też nie mam odwagi na wizytę i kontakt, z kimś, kto już jest bardzo chory.
Nie wiem na czym to polega i o co chodzi...ale nie mogę się pogodzić z tym, że ktoś jest w takim stanie.
Ze świadomością, że ten ktoś, też ma - przepraszam za zwrot - realnego wkurwa na Pana Boga, że jest jak jest.
Ze wszystkich sił, chcę zatrzymać w pamięci obraz zdrowego, uśmiechniętego faceta.
I wiem,że ten facet chce żebym zapamiętała jego twarz z wernisażu gdzieś tam, a nie terminalną fazę raka.
I głowę otumanioną morfiną.
Są ludzie, których spotykamy przypadkowo, a zostawiają w nas ślad na długo. Być może na zawsze.
I myślę, że takie ślady zostawiane w ludziach, stanowią istotę życia.
Pozdrawiam.
(Rozwaliłeś mnie na łopatki tym wpisem. Wysłałam do kogoś smsa, mam nadzieję, że zdąży odpisać.)
I dziękuję.
- e.
Uciekanie od rzeczywistości tej rzeczywistości chyba nie ma szans zmienić...
OdpowiedzUsuńCo najwyżej może pozbawić uciekającego doświadczenia pełnego obrazu.
No ale to moje podejście, staram się nie ewangelizować ;)
Każdy ma prawo do swojego zdania i do swojej słabości.
OdpowiedzUsuńWycieczka wbrew sobie do kogoś kto jest chory, po to żeby zapamiętać, albo spełnić obowiązek...
...to nie jest mądry pomysł.
Chory wyczuwa strach i ból odwiedzającego.
Może to nie miejsce i nie czas, ale powiem wprost:
Kiedy leżałam w szpitalu czekając na diagnozę, która miała być zła, ale nie okazała się zła, zabroniłam mojemu ojcu wizyt.
On płakał przed wejściem do mnie i po wyjściu ode mnie, a podczas wizyty był nienaturalny.
Męczyliśmy się oboje.
On wychodził i płakał, ja zostawałam i płakałam.
Mam po prostu inną perspektywę.
I jestem wrogiem presji i przymusu. Szczególnie, kiedy np. wiem jak wygląda człowiek wyniszczony przez chorobę.
Ale to ja i moje podejście.
A nie uciekanie od rzeczywistości. To czasami zdrowy egoizm.
Gdzieś w sobie przeżywam bardzo czyjś ból.
Ale moje wycie nad kimś, nie pomoże, ani temu który odchodzi i wie o tym, ani mnie.
Nie mam siły, nie jestem w stanie to nie idę.
Jestem tylko człowiekiem.
Amen.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJasne :)
OdpowiedzUsuń...czasem warto jednak przezwyciężyć siebie i stawić czoło takiemu spotkaniu...
OdpowiedzUsuń"W kolejnym roku stchórzyłem.
OdpowiedzUsuńNie odważyłem się z nim skontaktować, licząc że dzięki chorobie (Alzheimer) zapomniał o mnie."
Z mojego punktu widzenia (lekarza pracującego na paliatywie i pacjenta) powiem, że wykazałeś się sporą odwagą.
Spora część ludzi jednak wybiera się w odwiedziny wbrew sobie z różnych względów i taka wizyta nie jest zdecydowanie tym na co chory czeka.
|Widuje więc matki ciągnące swoje małe dzieci wbrew ich woli w odwiedziny do babć i dziadków - "bo dziadek umrze i go więcej nie zobaczysz!".
Potem takie dziecko zamiast pielęgnować w sobie miłe wspomnienia o dziadku/babciu pamięta często tą ostatnią wizytę. Nie są do zdecydowanie miłe wspomnienia.
Trzymaj sie.
Choco, kiełkuje i ma się nieźle ;)
OdpowiedzUsuńGreen & Aneta - Rysiek nie był dla mnie na tyle bliską osobą, żebym chciał oglądać jego agonię.
Wolałem zapamiętać go właśnie takim.
Zapewniam, że nie mam problemów z obcowaniem ze śmiercią i najbliższych będę maltretował swoją obecnością do ostatnich chwil.
Cieszę się, że u Green wywołał tak odmienne stany, bo właśnie taki był zamiar ;)
Aneto, dlaczego wykasowałaś ten fajniejszy (bardziej rozbudowany) komentarz?
Czarodziejko, jak najbardziej warto.
Dziękuję Morfeuszu ;-*
Zapomniałem podkreślić, jeżeli najbliżsi będą chcieli mojej obecności ;)
OdpowiedzUsuń"Cieszę się, że u Green wywołał tak odmienne stany, bo właśnie taki był zamiar ;)"
OdpowiedzUsuńAno.
Jestem zwolenniczką oszczędnego dozowania emocji, jak nie muszę - to się nie narażam.
Bo się kiedyś tak naraziłam, że nie było komu zbierać resztek Green z podłogi.
Wiem, że to może nie jest humanitarne, ale wolę kogoś zapamiętać w rozkwicie.
Rysiek był dla Ciebie bliski, czy nie był, ale poruszyło Cię i to odejście i ta choroba.
Więc trzymaj się tam.
Się naprodukowałam jak goopek w komentarzach, ale zależało mi na tym, żebyś gdzieś tam nie myślał o sobie źle.
Bo nie poszedłeś.
Tyle w temacie.
;]]]
ps. Morfek, Ty wiesz, że ja Cię lubię i szanuję, co?!
Pozdrawiam !
ps. Aneto, ja przeczytałam usunięty komentarz, więc jak najbardziej szacunek ;]
"Nie wiem na czym to polega i o co chodzi...ale nie mogę się pogodzić z tym, że ktoś jest w takim stanie."
OdpowiedzUsuńTo trochę wina współczesnej medycyny niestety.
HDS nie ma za co:)
Polecam się na przyszlość.
Green, jesteś kochana ;-*
OdpowiedzUsuńMorfeuszu, o pułapkach współczesnej medycyny szykuje się odrębny wpis, w bliżej niesprecyzowanej przyszłości ;)
"To trochę wina współczesnej medycyny niestety".
OdpowiedzUsuńA możesz doprecyzować?
(Proszę.)
Obecnie ciągle bombardują nas z prasy, telewizji i internetu informacje o przełomowych operacjach - komuś tam przyszyli rękę, przeszczepili serce albo twarz i tak dalej. Można sobie poczytać, że naukowcy odkryli gen X odpowiedzialny za coś tam, owo odkrycie otwiera przed medycyną nowe horyzonty.
OdpowiedzUsuńWyłania się z tego obraz cudownej medycyny zdolnej do robienia rzeczy, które nam się totalnie w pale nie mieszczą.
Zdania typu "współczesna medycyna tyle może, na pewno możecie mu pomóc" wypowiadane przez rodziny w zaciszu gabinetu słyszę coraz częściej. Rodziny po cichu liczą, że będzie jak w TiVi. Potem idą na salę widzą swojego bliskiego wymęczonego przez nieuleczalną chorobę io przeżywają szok.
Morfeusz, masz rację. Tylko że lekarze z nikogo nie zrobili jeszcze nieśmiertelnego... nawet jeśli ten ktoś miał niewiadomo ile pieniędzy. I to chyba ludzie muszą sobie uświadomić, że choć medycyna coraz więcej może, to wiecznego życia nam nie da.
OdpowiedzUsuń...tak, rzeczywiście. Takie podejście o którym piszesz, powoduje, że ludzie widzą w lekarzach mutantów.
OdpowiedzUsuńCoś pomiędzy Coperfieldem, a Bogiem Ojcem Wszechmogącym, który wszystko może.
I są potem akcje typu: mógł, a nie pomógł i takie tam.
Zresztą, dla przełamania smutnej tematyki, aż mnie korci, żeby Wam napisać o schizowej pacjentce, która mojej siostrze (diagnoście w labie) i lekarce, chciała wytoczyć proces.
O rurę.
;]]]
...ale nie wiem, czy wypada.
Niestety we współczesnej medycynie ciągle przesuwamy granice do "nieśmiertelności", do tego stopnia że stają się one niewidoczne ;/
OdpowiedzUsuńJako gospodarz mówię, że wypada opowiedzieć o procesie, bo jakoś niezamierzenie smutno i nostalgicznie się tutaj zrobiło ;]
Moja siostra, jest diagnostą w labie. Od 23 lat.
OdpowiedzUsuńWięc kawał czasu.
Wraca kiedyś do domu i odmienia słowo k...wa przez przypadki.
Wyobraźcie sobie, że akurat u niej w labie robiono badania na boreliozę.
I u jednej z pacjentek znaleziono tę nieszczęsną borelię.
Co zrobiła pacjentka?
Poszła do dyrektora szpitala, ordynatora oddziału na którym leżała i do szefa labu ze skargą.
Na moją siostrę, która podbiła wynik i podpisała i borelię znalazła.
("Pani jak ja mam borelię, to pani k...wa jakiś Gagarin jest".)
I na lekarza prowadzącego.
Chciała baba złożyć zawiadomienie u prokuratora.
Bo ten szpital chciał ją zabić.
Moja siostra, znalazła, chorobę, której pani nie ma.
A lekarz, ma diabła za skórą i jest fleją.
Bo zrobił jej gastroskopię tą samą rurą i z tą samą końcówką i to bez mycia, co poprzedniemu pacjentowi kolonoskopię.
Na koniec pani życzyła wszystkim romantycznie, żeby ich szlag...
;)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń...podobno, wypisała się na własne życzenia. I grasuje po innych szpitalach.
OdpowiedzUsuńxD
Borelia, oczywiście jej zdaniem jeżeli była, to dlatego, że lekarz nie opłukał tych nieszczęsnych końcówek.
Przed wpakowaniem jej sprzętu do ust.
hahahahahaha
OdpowiedzUsuńmieć wykonane gastro po kolono, niemytą końcówką...
też bym miał traumę ;)))))))
Nie znamy swoich ścieżek i nie wiemy kogo na nich spotkamy i kogo ścieżka splącze się z naszą...i to jest piękne na swój specyficzny sposób :)
OdpowiedzUsuń*Green... Tej pani widocznie krętek borelii zrobił takie spustoszenie w mózgu, że bidula zaczęła majaczyć ;)) ,a tak poważnie ludzie to jednak potrafią zaskoczyć:)
OdpowiedzUsuńMuszę zapytać Sydonii, czy przypadkiem przed zdiagnozowaniem u niej boreliozy nie miał robionej endoskopii ;)
Wreszcie jakaś wartościowa dyskusja się wywiązała u HaDeeSa ;)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie było Was poczytać.
Green, HaDeeS, jednak nie wszystko się nadaje do wywlekania w komentarzach na rozrywkowym blogu ;) Dzięki, ze mi to pomogliście uświadomić sobie.
NordBerd - powiem tak: 3 lata i 9 miesięcy pracy na tzw. stanowisku "specjalista d/s obsługi klienta" i rok pracy w szkole...doprowadziło mnie do skrzywienia.
OdpowiedzUsuńMam skrzywioną psychę.
I materiał na książkę.
Utwierdzam się w przekonaniu, że jest tak jak mawia Morf: "Nie ma ludzi zdrowych, są tylko niezdiagnozowani". (Psychiatrycznie.)
;)
Aneto, a Ty jesteś żywym dowodem na to, że można z kimś polemizować z klasą.
I ogromną kulturą osobistą.
Bez wazeliny i ściemniania - dyskusje z takimi osobami, to po prostu przyjemność.
Pozdrawiam.
ps. HaDeS mnie stąd powinien wyrzucić za nadmierne szarogęszenie się, no...
NordBerdzie, pięknie napisane o tych ścieżkach splątanych.
OdpowiedzUsuńAneto & Green, jest mi niezmiernie miło, że chociaż jeden mój wpis nie został zmasakrowany chatowymi komentarzami, a zamiast niego pojawiła się pod nim fascynująca dyskusja.
Dziękuję Wam ;-*
Green, nie mam najmniejszego powodu do dawania Tobie bana ;P
Green... Zatkało mnie. Dzięki! :*
OdpowiedzUsuńHaDeeSie, krzewimy, kultywujemy, podlewamy krwią, wypocinamy, łzami, i proszę! Serce roście ;)
"Green, nie mam najmniejszego powodu do dawania Tobie bana ;P ".
OdpowiedzUsuńZnaczy się wszystko przede mną.
Aneto, nie ma za co dziękować ;]
;))))
Dobre dyskusje nie są złe, prawda?!
No ba!
OdpowiedzUsuńDoprecyzowałam sobie swoje stanowisko - co i dlaczego jest dla mnie ważne - i zobaczyłam kilka innych ważnych wątków. Gruby temat.
Ale! Tymczasem prawie wyszło słońce, może HaDeeS pokaże kawałek żywego i pięknego (póki co... ;)) ciała? ;D (Żarcik, żarcik)
"Ale! Tymczasem prawie wyszło słońce, może HaDeeS pokaże kawałek żywego i pięknego (póki co... ;)) ciała? ;D (Żarcik, żarcik) "
OdpowiedzUsuńCiało ciałem, ale myślę, że należy docenić także HaDeSowy mózg i jego wytwory.
- Powiedziała Green i poszła celebrować podły dzień.
:DDDD
OdpowiedzUsuńHaDeeS, ryj te słowa w czymś trwałym, to sobie pozłocisz u Doro! ;D
Green, trzymam kciuki, żeby choć promyk wśród podłości się pojawił dla Ciebie :)
http://www.youtube.com/watch?v=nwMmOw8c8Bk
OdpowiedzUsuńpamiętam naszą rozmowę o Rysiu...
a jednak...
Dla takich komentarzy warto bloga prowadzić ;)
OdpowiedzUsuńKimciu, zupełnie jak spełniająca się przepowiednia ;]
...wczoraj, mimo wielkiej ochoty, nie miałam możliwości włączenia się do rozmowy( przyznam, że bardzo interesującej i poruszającej niezwykle delikatne struny)...
OdpowiedzUsuńDziś napiszę tylko, ze tak jak Green zabroniłam najbliższym odwiedzin w szpitalu ( rozklejaliśmy się, oni w trakcie oglądania mnie w takim stanie, ja trzymałam fason, aż do momentu ich wyjścia i rozklejałam się zaraz po tym)... Przypomniało mi się, jak potem jedna z moich współsalowych towarzyszek mówi do męża szeptem:
-Ta bidulka pod oknem to chyba z domu dziecka jest... nikt do niej nie przychodzi;))))
Ale tak podsumowując (by nie napisać rozprawki w tym temacie, co niniejszym zaczęłam czynić), to tak sobie myślę, że obecność bliskich w takich chwilach to zupełnie indywidualna sprawa... Niektórzy z moich resztkami sił czekali na mnie w szpitalu, a ja goniłam z końca Polski by się z nimi "pożegnać"... inni spokojnie odeszli bez mojej obecności (która być może wtedy byłaby niepotrzebnie szarpiąca) ...zawsze starałam się w takiej sytuacji kierować tylko i wyłącznie sercem...
a i jeszcze w temacie rury i borelki... hmmm... jakoś żadna końcówka mnie nie ugryzła, więc to chyba nie od tego, chociaż ciekawą tezę Pani wysnuła;)))
OdpowiedzUsuńczego to ludzie nie wymyślą;)?
szok;)
" Dla takich komentarzy warto bloga prowadzić ;)"
OdpowiedzUsuńPewnie.
Bo komentarze - tak naprawdę - stanowią Serce Bloga.
Serio, serio... Zobaczcie, że zintegrowali się tutaj ludzie, którzy nie tylko się nie znali, ale są z różnych środowisk.
Podyskutowali sobie i nikt na tym nie ucierpiał.
To jest bardzo ciekawe zjawisko.
Swoją drogą, ja przy zakluczaniu na chwilę bloga, dowiedziałam się kto mnie czyta.
I do tej pory mam opad szczęki i zdziwienie w oczach. I opory przed zamknięciem "interesu".
Swoją drogą, myślałam ,że HaDs mnie zdekapituje za zadymiarskie szarogęszenie się tutaj.
Tak tutaj rozpisaliśmy się na temat chorób, wspierania ludzi w cierpieniu, a gdzieś nam umknął sam opisywany Rysiek.
OdpowiedzUsuńJak ktoś jeszcze ma ochotę to może niech naskrobie, co sądzi o jego pracach, widocznych w fotorelacji z wystawy.
Podobno o zmarłych pisze się tylko w samych superlatywach, jednakże proszę o obiektywne opinie, a nie słodkie laurki ;)
O Ryśka pracach naskrobię z chęcią;D
OdpowiedzUsuńale z góry ostrzegam, że mam zazwyczaj "spaczone" postrzeganie i skrzywienie w kierunku "brudów". Wsio odbieram niezwykle emocjonalnie i często nie umiejąc sprecyzować, nazwać szarpiących mną doznań... Ryśka zdjęcia nie "dotykają mnie osobiście", choć faktycznie miał swój rozpoznawalny styl, bo już tak sobie wcześniej rozmyślałam, że to czy tamto hadeesowe wyszło spod jednej ręki. Jednak dla mnie są zbyt "sterylne", pozowane i wypieszczone ( ja w ogóle nie przepadam za fotografią studyjną), owszem, lubię "sobie popatrzyć, może nawet westchnąć", ale jednak mnie nie porusza, a to jest mój osobisty barometr. Ja hołubię ułomności, kontrastom, niedopowiedzeniom, zagadkom...co oczywiście nie oznacza, że Rysio robił "nieciekawe zdjęcia". Nie chcę być źle zrozumiana, widać serce i pasję w jego pracach, mistrzowski rysunek światłem, niezwykłą opowieść zamkniętą w oczach portretowanych osób, ale.. dziś, tu i teraz mnie "to" nie dotyka... nie wiem jak będzie jutro;)
Ps. a wcześniej pomyślałam sobie, że to takie niezwykłe, że jeden "człowiek z znikąd" niespodziewanie potrafi zmienić bieg rzeki, wyryć kilka słów w naszej duszy, zakorzenić się i nie umrzeć nigdy...
...ale palnęłam "z znikąd";DDD (Sydonia spieka buraka i idzie spać, bo jeszcze trochę, a zacznie tu konwersować sama ze sobą;)
OdpowiedzUsuńUściski;)
Najbardziej z Ryśkowych zdjęć, które widziałem, podoba mi się jego tryptyk z 70tych lat (przewija się bodajże w fotorelacji), czyli obrazowanie ciała z dziwacznej perspektywy.
OdpowiedzUsuńZ tego co opowiadał, pozował do niego, jego przyszywany brat Heniek.
Zgadzam się z Tobą Sydoniu, że generalnie jego zdjęcia są mocno... studyjne i stateczne.
Jak również słusznie zauważyłaś, mistrzowsko operował światłocieniem.
Godzinami ustawiał lampy do jednego ujęcia ;)
Ale to była męka ;DDD
Czy ja wiem, że skrzywienie w kierunku "brudów" jest "spaczone".
OdpowiedzUsuńChyba nie.
Jeśli tak, to jest nas dwoje ;)
Poważne pytanie zasługuje na poważna odpowiedź :)
OdpowiedzUsuńNiestety, materiał dowodowy jest skąpy, bo w googlach wyskakują głównie obrazki z bloga hds...
On to robił na cyfrze? Jak dla mnie, to są foty wychodzące z platońskiej wizji świata vs arystotelicznej (ideał vs rzecz przejawiona, w stylu starych mistrzów aktu, poszukiwanie doskonałości formy itd. Cyfra odbiera takim fotom duszę, mam wrażenie i zamiast ponadczasowości wychodzi przełom lat 80. i 90. A to kwestia powierzchowności? Skupieniu na formie? A może on coś przez tę forme próbował egzorcyzmować, zamiast to przyjąć? Nie wiem.
Poruszyły mnie te aktopochodne foty abstrakcyjne - jest w nich coś przerażającego, są prekursorami "dzieł" twórców-genetyków (kaktusy w ludzkimi włosami itp.). Buuuaaa! To lubimy ;)
No i rzeczywiście jak mówicie, Pan Ryszard chyba porzucił siebie, na rzecz pogoni za niedościgłą doskonałością - też warsztatową.
Nie znam się, ale to chyba wielki fachura był.
Tak jak Aneta napisała - mało prac Pana Ryszarda w sieci...
OdpowiedzUsuń...ale jako troglodyta artystyczny powiem tak:
od lat fascynuje mnie to w jaki sposób Caravaggio operował światłem i cieniem.
Troszeczkę się z tego magistrowałam, ale mniejsza z tym. Nie tyle z Caravaggio, ile właśnie z tego światła i cienie.
I kilka lat temu dane mi było zobaczyć to co malował Caravaggio w NG Londynie.
Niesamowite.
Popłakałam się jak dziecko na sam widok.
Ad rem -> możecie mnie wyśmiać, ale w tych zdjęciach jest coś podobnego.
Piękno człowieka z jego ciemną i jasną stroną.
Paradoksalnie uwidocznione najbardziej na zdjęciach, które nie są barwne.
To nie jest akt dla samego aktu.
Oczywiście moim zdaniem, ale jako laik pewnie się mylę...
Dawidzie
OdpowiedzUsuńMałe sprostowanie, Ryszard nie miał raka żołądka.
Tomek Rożdżeński
fundacja-pzl.pl
Dzięki Tomku za sprostowanie.
OdpowiedzUsuńNapisałem tylko to, o czym przy świadku sam powiedział.
Chciałabym pogadać. Ryśka poznałam we wczesnych latach sześćdziesiątych przy Kremerowskiej. W Krakowie.
OdpowiedzUsuńZnałem Ryśka. Czy mógłbyś udostępnić mi jego autobiografię?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Wojtek Ś.
alberts@gazeta.pl