piątek, 30 kwietnia 2010
Najpiękniejszy miesiąc nadchodzi
Mój Pan po Komiksowej Warszawie zrobił sobie przerwę od blogowania - przecież trzeba przeczytać to całe dobro, zakupione za ciężką kasę ;-)
Zatem biorę bloga w swoje łapki i już niedługo zamierzam zaprosić Was na wspólne zwiedzanie Wielkiej Brytanii, z której niedawno z przygodami wróciłem. Dodatkowo zaprezentuję jedno z polskich miast i prawdopodobnie pohasamy po kwiecistych lasach i łąkach.
czwartek, 15 kwietnia 2010
Starcie Tytanów
Jestem swieżo po seansie tego filmu, więc dzielę się wrażeniami na gorąco ;)
Takiego miszmaszu i umysłowego kociokwiku już dawno w kinie nie widziałem, ale od początku.
Jest to kolejna opowiastka o tym, jak to szary ludek okazuje się synem boga, wyrusza w podróż, by dojrzeć, zmężnieć i uratować swiat, wobec czego film powinien mieć raczej tytuł "Quest of the Titans", bo z Clash'u to jest w nim sporo klisz.
Z mitologii greckiej wzięte są postacie i różne mity, wrzucono to do melaksera z telezakupów Mango i oto DANIE DANIA.
Oglądając go ma się permanentne wrażenie - "ale to już było". Wiadać że "Władca Pierscieni" odcisnął na współczesnej kinematografii ogromne wizualne piętno. Tylko z tego filmu mamy wariacje na tematy: walka Froda z Pajęczycą, malownicze wędrówki w górach, Minas Tirith, podróże na Mumakilach itd. itp.
Zapożyczeń z innych filmów również jest sporo: wiedźmy jak stwór z "Labiryntu Fauna", Kraken jak krzyżówka imiennika z "Piratów z Karaibów" oraz godzilli.
Główną rolę Perseusza gra buła, która robi teraz w Hollywood niezłą karierę.
Swoją drogą z łóżka bym go nie wywalił ;D
Do tego są aktorzy z najnowszych częsci Bonda: jego laska i przeciwnik.
Oni też mogą wpasć do mojej alkowy ;))))))))))))))
Czarny charakter, czyli Hadesa od którego zaczerpnąłem swój malutki pseudonimek, gra (który to już raz) ten Pan. O ile on sam wszędzie jest taki sam - nijaki, o tyle sama postać została dosć miło zaprojektowana i zefektowana ;)
No własnie - EFEKTY - fajnie się to ogląda, choć odniosłem wrażenie że 3D, do którego naprędce film ten został przystosowany po sukcesie Avatara (dlatego przesunięto premierę), odrobinę się rozmywa i widać, że nie pod tym kontem został on nakręcony. Dech w piersiach zapiera może ze trzy razy ;)
Podsumowując: totalnie odprężające, efektowne odmóżdżenie na popołudnie - chłonąć głupotę i wizulane rozpasanie, wyłączając korę mózgową.
Ocena: 6/10 przy zastosowaniu powyższych zaleceń.
Takiego miszmaszu i umysłowego kociokwiku już dawno w kinie nie widziałem, ale od początku.
Jest to kolejna opowiastka o tym, jak to szary ludek okazuje się synem boga, wyrusza w podróż, by dojrzeć, zmężnieć i uratować swiat, wobec czego film powinien mieć raczej tytuł "Quest of the Titans", bo z Clash'u to jest w nim sporo klisz.
Z mitologii greckiej wzięte są postacie i różne mity, wrzucono to do melaksera z telezakupów Mango i oto DANIE DANIA.
Oglądając go ma się permanentne wrażenie - "ale to już było". Wiadać że "Władca Pierscieni" odcisnął na współczesnej kinematografii ogromne wizualne piętno. Tylko z tego filmu mamy wariacje na tematy: walka Froda z Pajęczycą, malownicze wędrówki w górach, Minas Tirith, podróże na Mumakilach itd. itp.
Zapożyczeń z innych filmów również jest sporo: wiedźmy jak stwór z "Labiryntu Fauna", Kraken jak krzyżówka imiennika z "Piratów z Karaibów" oraz godzilli.
Główną rolę Perseusza gra buła, która robi teraz w Hollywood niezłą karierę.
Swoją drogą z łóżka bym go nie wywalił ;D
Do tego są aktorzy z najnowszych częsci Bonda: jego laska i przeciwnik.
Oni też mogą wpasć do mojej alkowy ;))))))))))))))
Czarny charakter, czyli Hadesa od którego zaczerpnąłem swój malutki pseudonimek, gra (który to już raz) ten Pan. O ile on sam wszędzie jest taki sam - nijaki, o tyle sama postać została dosć miło zaprojektowana i zefektowana ;)
No własnie - EFEKTY - fajnie się to ogląda, choć odniosłem wrażenie że 3D, do którego naprędce film ten został przystosowany po sukcesie Avatara (dlatego przesunięto premierę), odrobinę się rozmywa i widać, że nie pod tym kontem został on nakręcony. Dech w piersiach zapiera może ze trzy razy ;)
Podsumowując: totalnie odprężające, efektowne odmóżdżenie na popołudnie - chłonąć głupotę i wizulane rozpasanie, wyłączając korę mózgową.
Ocena: 6/10 przy zastosowaniu powyższych zaleceń.
środa, 14 kwietnia 2010
Jan Bzdawka
Mamy w naszej gminie jednego aktora. Nazywa się Jan Bzdawka. Mieszka w Laskowicach. Jest to młody (23 lata), przystojny (co widać) i sympatyczny (słowo) mężczyzna. Znam go bardzo długo, bo był kiedyś moim bardzo dobrym uczniem. Wtedy zwracałam się do niego po prostu Jasiu. Osiem lat temu nie sądziłam, że kiedyś będę z nim przeprowadzać wywiad i … prosić o autograf.
Jedno i drugie sprawia mi ogromną przyjemność. Ale do rzeczy, bo rozmowa była długa.
Tak zaczyna się wywiad pt. "ZAPOMNIAŁEM ZEJŚĆ ZE SCENY", przeprowadzony przez Jolantę Smeję dla gminnej gazetki "Wieści" nr 4(19)/1994
- Jaka droga wiodła Cię do teatru?
- Po ukończeniu Szkoły Podstawowej w Laskowicach, postanowiłem pójść do Wojskowego Liceum Muzycznego. Kochałem muzykę… Tymczasem w tej szkole było głównie wojsko – koszary, mundury… Uciekłem po dwóch miesiącach. Zrobiłem normalną maturę w LO w Grudziądzu. Równolegle kończyłem szkołę muzyczna w klasie puzonu. Potem złożyłem dokumenty do Akademii Muzycznej w Poznaniu. Jednakże Żaneta, pierwsza dziewczyna, w której się zakochałem, dowiedziała się o takiej szkole jak Studio Wokalno-Aktorskie przy Teatrze Muzycznym w Gdyni. W ostatniej chwili złożyłem tam papiery. Egzaminy do Studia były wcześniej, niż do Akademii. Pojechałem „uzbrojony” tylko w swoje piosenki i wyuczone wiersze i …zdałem! Ja, Jasiu z Laskowic, będę uczniem samego Jerzego Gruzy, największego – wtedy – autorytetu. Szczęście moje było niewyobrażalne. Kiedyś, bodajże w I klasie ogólniaka, byłem w Gdyni. Dostrzegłem wielki napis na Teatrze Muzycznym „Jesus Christ Super Star”. Moje marzenie ograniczało się wówczas do tego, by móc ten spektakl obejrzeć… Wtedy marzyłem by być widzem. Z chwilą, gdy przyjęto mnie do Studia zrozumiałem, że mogę w przyszłości stanąć nawet na scenie.
Jednak zanim ten szczęśliwy moment nastąpił, wyjechałem najpierw w czasie wakacji do Niemiec. Tam mieszkała Żaneta. Przyznaję, że bardziej myślałem o swojej miłości, niż o szkole. Wróciłem jednak na rozpoczęcie roku szkolnego. Tyle tylko, że przez cały semestr myślami byłem daleko od szkoły.
Podczas pobytu w Niemczech w czasie Świąt Bożego Narodzenia, zastanawiałem się nawet, czy nie zostać tam na zawsze… Wróciłem, ale pierwszy semestr totalnie zaniedbałem, wręcz zmarnowałem. Drugi semestr był już inny. Pracowałem. Głównie nad sobą. Pokochałem aktorstwo, chociaż wcześniej ważniejsza była muzyka.
- Pamiętasz dzień, kiedy po raz pierwszy stanąłeś na deskach teatru?
- Doskonale. To była rola żołnierza w … „Jesus Christ Super Star”. Właściwie „rola” to za duże słowo, to był po prostu epizod. Byłem jednak występem szalenie przejęty, miałem wrażenie, że cała widownia patrzy wyłącznie na mnie (jakby nie było innych aktorów). Raz nawet „zagrałem się” do tego stopnia, że zapomniałem zejść ze sceny. Widownia ryknęła śmiechem. To był dla mnie taki zimny prysznic.
- Jakie role uważasz za znaczące w Twojej karierze?
- Dwie są takie najważniejsze.
Pierwsza to rola Raya Strattona, kolegi Oliviera w „Love Story” w reżyserii Tomasza A. Dutkiewicza. Jest to spektakl kameralny, gra 10 aktorów – 9 dobrych, profesjonalnych z Teatru Muzycznego i ja, jedyny adept. Czuję się wyróżniony.
Druga rola to Arab z gangu Rakiet w „West Side Story”, również w reżyserii Tomasza A. Dutkiewicza. Może warto dodać, że w tym spektaklu grałem na początku znacznie mniejszą rolę. Teraz awansowałem. Podobna propozycję objęcia większej roli mam w „Skrzypku na dachu”.
- Nie żal Ci tych poprzednich ról?
- Żal, ale przyjmuję nowe propozycje chętnie, bo stwarzają mi nowe możliwości. Takich szans nie wolno przegapić.
- Wspomnieliśmy już tytuły 4 spektakli, w których grasz. Wymień dla porządku pozostałe role.
- Żebrak w „Operze za trzy grosze” – Jerzego Gruzy, anarchista w „Zemście nietoperza” Roberta Skolimowskiego, Ciamajda w „Smurfowisko, czyli Gargamel złapany”… A w minioną sobotę była premiera „Piaf”, gdzie też gram.
- Dużo tego, zważywszy, że jeszcze się uczysz.
- Jestem na ostatnim, czwartym roku. Przygotowujemy już spektakl dyplomowy „Fircyka w zalotach” do muzyki J. Trzcińskiego.
Trzeba przyznać, że w szkole naprawdę dużo się nauczyłem. Zarówno dzięki wykładowcom – aktorom Teatru Muzycznego, jak i zapraszanym na występy i zajęcia znakomitościom. W sposób szczególny wspominam pracę z Jerzym Stuhrem. Reżyserował „Kabaret”, gdzie ja grałem kelnera. Stuhr to fajny człowiek, dobry pedagog, świetny w kontakcie. Taki kumpel, wręcz „równiacha”. Nie ma w nim żadnego szpanu, żadnego gwiazdorstwa. To jest bardzo istotne w pracy z reżyserem.
Sympatycznie wspominam też zajęcia sceniczne z Jerzym Gruzą.
- Porozmawiajmy o filmie, bo i tu miałeś już swój debiut.
- W ubiegłym roku na pokazie piosenek Georges’a Brassens’a wypatrzył mnie reżyser Maciej Dejczer i zaproponował zagranie w teledysku „Chłopcy z Placu Broni”. Piosenka nosiła tytuł „Kocham Cię”, a całość realizowana była dla „Muzycznej Jedynki”. Zagrałem. Zresztą wspólnie z moja dziewczyną, modelką i zarazem studentką Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych Agnieszką Jasieniecką. Piosenka wygrała konkurs na „piosenkę września”. Pewnie by się na tym skończyło, gdyby nie Nina Terentiew. Zobaczyła teledysk i postanowiła sfinalizować realizację filmu muzycznego Pt. „To musisz być ty” do piosenek „Chłopców z Placu Broni”. Jednocześnie zdecydowała, że razem z Agnieszką gramy główne role. Zdjęcia odbywały się w Warszawie i trwały 2 tygodnie. Przez ten czas zdążyłem poznać smak „gwiazdorstwa”. Mieszkaliśmy w dobrym hotelu, na plan zawoził nas samochód, dbano o nas w przerwach między zajęciami, a na koniec zapłacono konkretne pieniążki. Mówię uczciwie – spodobało mi się to…
Bardzo się bałem natomiast przed premierą, ale opinie o filmie były budujące. Film wysłano zresztą do Cannes na festiwal filmów muzycznych.
Myślę, że moje role teatralne, teledysk i ten film to niezły początek…
- Sam powiedziałeś, że to początek, a mimo to, już zostałeś „zaszufladkowany”?
- No tak, właściwie tak jest. Miałem propozycje zagrania w teledysku Kory. Jednak sama Kora nie zgodziła się, gdyż kojarzę się podobno z zespołem „Chłopcy z Placu Broni”. W sumie cieszę się, że się już komuś z czymś kojarzę.
- Dzięki Ci, Jasiu, za rozmowę i życzę ogromnych sukcesów na scenie i w filmie.
Nie znam Jasia osobiście, ale pamiętam go jako brzdąc chodzący do kościoła na adwentowe roraty, gdy w mikołajkowy dzień był przebrany za diabła i straszył dzieciarnię ;-) Biegało tam sporo szatanów, ale jakimś dziwnym trafem tylko on utkwił mi w pamięci.
Robił w tym kościele za ministranta, więc chłopak w albie, z burzą loków na głowie, gdzieś tam również świta w odmętach wspomnień.
Może nie jest pierwszoligowym aktorem i nie zagrał w wielu filmach, mimo wszystko zawsze to jest nasz wiejski celebryta, którego czasem widzę latem na plaży nad jeziorem ;-)
czwartek, 8 kwietnia 2010
Szczeniã Swiãców
Mam taki komiksowy zwyczaj, zupełnie inny niż w jedzeniu, że najpierw czytam te prawdopodobnie lepsze, na koniec zostawiając sobie te najgorsze. Od czasu do czasu trafi się "kwiatek" zupełnie odbiegający od moich przypuszczeń.
Z ostatniej paczki takim komiksem jest "Szczenia Swiaców".
Okładka zachęcająca nie jest:
Ot stado koni, ludzie z pochodniami, ognisko na szczycie wzgórza, a całość zatopiona w krwistej czerwieni. Tytuł oraz autorzy wypisane najzwyklejszą czcionką.
Nic specjalnego.
No właśnie.
Tytuł.
Sugeruje jakąś dziwną, niezrozumiałą polszczyznę. I rzeczywiście, tekst napisano w języku kaszubskim, gdyż komiks został stworzony jako pomoc do nauki tego języka i większość nakładu rozprowadzono po szkołach, a tylko część rzucono na rynek.
Opowiadana historia do odkrywczych nie należy.
Mieszanina faktów i fikcji osadzonych na Pomorzu z przełomu XIII i XIV wieku. Komiks przedstawia losy małego Chocimierza z rodu Święców (obecnego patrona Tuchomia), który podróżuje po Kaszubach, co jest pretekstem do pokazania różnych ciekawych miejsc tamtych czasów. Przy okazji przedstawione są stare zwyczaje i wierzenia.
Dlaczego jednak komiks ten pozytywnie mnie zaskoczył?
Głównie przez szatę graficzną.
Oglądając go miałem wrażenie, że wpadła mi w ręce jakaś zaginiona część serii "Legendarna Historia Polski" w wykonaniu Grzegorza Rosińskiego. Kreska Romana Kucharskiego jest ewidentnie inspirowana dokonaniami miszcza Grzesia.
Znalazł się tutaj jeden całostronicowy panel oraz kilka kadrów na 3/4 planszy. Największe wrażenie zrobił na mnie widok z lotu ptaka na średniowieczne Chmielno.
Dodatkowo kadry przedstawiające legendy, stylizowane są na średniowieczne ryciny, w monochromatycznej, brunatnej szacie.
Po strojach, sprzęcie, przedstawieniu osad i życia w nich, widać że autorzy przekopali się przez mnóstwo dokumentacji z tego okresu.
Odrobinę problemu stanowi czytanie tej historii w języku kaszubskim, ale przy odrobinie wysiłku, jak się człowiek przestawi, nawet może sprawiać frajdę rozszyfrowywanie znaczenia niektórych słów ;-)
Jeśli ktoś lubi historyczne opowieści oraz rysunki twórcy Thorgala, może z czystym sumieniem wydać 20 złociszy - tanioszka jak za 64 kolorowe strony i okładkę ze skrzydełkami ;-)
Poczytać o nim można jeszcze tu i tu.
Filmiki z promocji tego komiksu: tutaj oraz tutaj.
I jeszcze dwie szybkie wypowiedzi autorów:
Z ostatniej paczki takim komiksem jest "Szczenia Swiaców".
Okładka zachęcająca nie jest:
Ot stado koni, ludzie z pochodniami, ognisko na szczycie wzgórza, a całość zatopiona w krwistej czerwieni. Tytuł oraz autorzy wypisane najzwyklejszą czcionką.
Nic specjalnego.
No właśnie.
Tytuł.
Sugeruje jakąś dziwną, niezrozumiałą polszczyznę. I rzeczywiście, tekst napisano w języku kaszubskim, gdyż komiks został stworzony jako pomoc do nauki tego języka i większość nakładu rozprowadzono po szkołach, a tylko część rzucono na rynek.
Opowiadana historia do odkrywczych nie należy.
Mieszanina faktów i fikcji osadzonych na Pomorzu z przełomu XIII i XIV wieku. Komiks przedstawia losy małego Chocimierza z rodu Święców (obecnego patrona Tuchomia), który podróżuje po Kaszubach, co jest pretekstem do pokazania różnych ciekawych miejsc tamtych czasów. Przy okazji przedstawione są stare zwyczaje i wierzenia.
Dlaczego jednak komiks ten pozytywnie mnie zaskoczył?
Głównie przez szatę graficzną.
Oglądając go miałem wrażenie, że wpadła mi w ręce jakaś zaginiona część serii "Legendarna Historia Polski" w wykonaniu Grzegorza Rosińskiego. Kreska Romana Kucharskiego jest ewidentnie inspirowana dokonaniami miszcza Grzesia.
Znalazł się tutaj jeden całostronicowy panel oraz kilka kadrów na 3/4 planszy. Największe wrażenie zrobił na mnie widok z lotu ptaka na średniowieczne Chmielno.
Dodatkowo kadry przedstawiające legendy, stylizowane są na średniowieczne ryciny, w monochromatycznej, brunatnej szacie.
Po strojach, sprzęcie, przedstawieniu osad i życia w nich, widać że autorzy przekopali się przez mnóstwo dokumentacji z tego okresu.
Odrobinę problemu stanowi czytanie tej historii w języku kaszubskim, ale przy odrobinie wysiłku, jak się człowiek przestawi, nawet może sprawiać frajdę rozszyfrowywanie znaczenia niektórych słów ;-)
Jeśli ktoś lubi historyczne opowieści oraz rysunki twórcy Thorgala, może z czystym sumieniem wydać 20 złociszy - tanioszka jak za 64 kolorowe strony i okładkę ze skrzydełkami ;-)
Poczytać o nim można jeszcze tu i tu.
Filmiki z promocji tego komiksu: tutaj oraz tutaj.
I jeszcze dwie szybkie wypowiedzi autorów:
piątek, 2 kwietnia 2010
Słowo na Wielkanoc
Dzień wcześniej.
Będzie mocno obrazoburczo, więc „moherowe” duszyczki przestrzegam przed mogącą obrażać ich uczucia treścią.
Piosenka na początek, jakby ktoś miał wątpliwości gdzie trafimy po śmierci;-) - odpalić i czytać dalej
Symbole chrześcijańskie na stałe wpisały się w popkulturę, a wizerunek Jezusa czy Matki Boski można spotkać wszędzie, jednakże raz na jakiś czas Kościół i jego poddani protestują przeciw „nadmiernej” eksploatacji tej symboliki.
Pierwszy raz z przekraczaniem tzw. norm zetknąłem się w przypadku „Piss Christ” A. Serrano.
Krótki artykuł i zdjęcie dzieła znalazło się w „Machinie”, którą czytałem relaksując się na daczy. Zdjęcie bardzo mi się spodobało i do teraz uważam, że jest to jeden z najładniejszych wizerunków krzyża.
Później przyszła „Pasja” Doroty Nieznalskiej.
Wspomniane dzieła jakoś specjalnie nie obrażają moich uczuć religijnych. Jeżeli już to jak płachta na byka działają na mnie „cudowne” objawienia na szybie okna, kominie czy ostatnio na patelni, o którym w jednym z tygodników napisano:
22-letniemu Toby’emu Ellesowi ukazał się Jezus. I nie byłby w tym w sumie nic dziwnego, gdyby nie to, że wizerunek pojawił się na patelni. Toby postanowił usmażyć bekon na kolację, ale znużony przysnął. Gdy się obudził, całe mieszkanie wypełniał dym, ale nad nim czuwała opatrzność. „Podniosłem z patelni spalony boczek. A tam Jezus Chrystus patrzył na mnie”. Dalsze losy boczku w przeciwieństwie do losów Jezusa, nie są znane.
Masowy wysyp objawień idealnie skomentował Śledziu w pierwszym odcinku „Osiedla Swoboda” pt. „Matka Boska Extra Mocna”.
Religijną tematykę dość mocno eksploatuje Madonna, od pseudonimu zaczynając, poprzez teledyski na koncertach kończąc.
W ramach Wielkanocnej rozrywki polecam prostą zabawę – Jesus Dressup, wykorzystującą pomysł wycinanych ubranek dla rysunkowych lalek. Z lewej strony są zakładki do różnych strojów (świątecznych, Star Wars, Halloween i moje ulubione BDSM).
Fotka na koniec.
Alleluja!!!
Będzie mocno obrazoburczo, więc „moherowe” duszyczki przestrzegam przed mogącą obrażać ich uczucia treścią.
Piosenka na początek, jakby ktoś miał wątpliwości gdzie trafimy po śmierci;-) - odpalić i czytać dalej
Symbole chrześcijańskie na stałe wpisały się w popkulturę, a wizerunek Jezusa czy Matki Boski można spotkać wszędzie, jednakże raz na jakiś czas Kościół i jego poddani protestują przeciw „nadmiernej” eksploatacji tej symboliki.
Pierwszy raz z przekraczaniem tzw. norm zetknąłem się w przypadku „Piss Christ” A. Serrano.
Krótki artykuł i zdjęcie dzieła znalazło się w „Machinie”, którą czytałem relaksując się na daczy. Zdjęcie bardzo mi się spodobało i do teraz uważam, że jest to jeden z najładniejszych wizerunków krzyża.
Później przyszła „Pasja” Doroty Nieznalskiej.
Wspomniane dzieła jakoś specjalnie nie obrażają moich uczuć religijnych. Jeżeli już to jak płachta na byka działają na mnie „cudowne” objawienia na szybie okna, kominie czy ostatnio na patelni, o którym w jednym z tygodników napisano:
22-letniemu Toby’emu Ellesowi ukazał się Jezus. I nie byłby w tym w sumie nic dziwnego, gdyby nie to, że wizerunek pojawił się na patelni. Toby postanowił usmażyć bekon na kolację, ale znużony przysnął. Gdy się obudził, całe mieszkanie wypełniał dym, ale nad nim czuwała opatrzność. „Podniosłem z patelni spalony boczek. A tam Jezus Chrystus patrzył na mnie”. Dalsze losy boczku w przeciwieństwie do losów Jezusa, nie są znane.
Masowy wysyp objawień idealnie skomentował Śledziu w pierwszym odcinku „Osiedla Swoboda” pt. „Matka Boska Extra Mocna”.
Religijną tematykę dość mocno eksploatuje Madonna, od pseudonimu zaczynając, poprzez teledyski na koncertach kończąc.
W ramach Wielkanocnej rozrywki polecam prostą zabawę – Jesus Dressup, wykorzystującą pomysł wycinanych ubranek dla rysunkowych lalek. Z lewej strony są zakładki do różnych strojów (świątecznych, Star Wars, Halloween i moje ulubione BDSM).
Fotka na koniec.
Alleluja!!!
Subskrybuj:
Posty (Atom)