wtorek, 19 kwietnia 2011

Fafik's travels 15 - Lublin: Restauracja 16 Stołów


Upadła (właściwie na własne życzenie) jedna, fajna (kiedyś) restauracja, niech żyje nowa, fajna restauracja!!!

16 STOŁÓW

Lokal znajduje się na lubelskim Starym Rynku, w odnowionych wnętrzach zabytkowej kamienicy.
Wystój skromny, stonowany, kolory neutralne, w tle cichutko sączy się jakiś smooth jazz, wszystko po to, aby celebrować jedzenie i żeby nic nie rozpraszało smaku potraw, które przygotowane są z pomysłem oraz ładnie podane.

Wszystko co zamówiłem było bardzo dobre, poczynając od gratisowej czekaczki, na całej reszcie kończąc.

Tartaletka z kozim serem i pieczoną papryką serwowana z sałatą i sosem vinegrette

Pieczony filet z kaczki w sosie z pomarańczy i mandarynki kandyzowanej z zielonym pieprzem

Królicze skoki podane w śmietanowym sosie aromatyzowanym jałowcem na kaszy pęczak z buraczkami i gruszką

Obsługa miła, uprzejma i dobrze wyszkolona.

Ceny są baaardzo przystępne, jak na takiego typu jedzenie, serwowane w ilościach potrafiących zaspokoić największego obżartucha.

Jednym słowem knajpa warta odwiedzin i polecenia!!!

Na deser już nie miałem miejsca, ale po spacerze magicznymi uliczkami tego miasta, nabrałem ochoty na moje ulubione ciasto, o którym rozpisywałem się w tym miejscu.

niedziela, 17 kwietnia 2011

Słów kilka o przyjaźni

W zeszłym tygodniu miałem przyjemność oglądać dwa animowane filmy o przyjaźni.
Przyjaźni nie byle jakiej, bo między kobietą i mężczyzną, których dzieli spora różnica wieku.

Najpierw obejrzałem francuskiego "Iluzjonistę", twórców odpowiedzialnych za wcześniejsze "Trio z Belleville".

Tak jak w poprzednim, znajdujemy tutaj podobny słodko-gorzki humor, styl rysowania, mnogość najróżnorodniejszych dziwadeł, freaków i typów spod ciemnej gwiazdy.

Tytułowy Iluzjonista to starszy pan uprawiający zawód, który przy natłoku współczesnych atrakcji (rzecz dzieje się w latach 60) skazany jest na zagładę, więc aby nie zginąć z głodu wyjeżdża do dalekiej Szkocji, gdzie jego sztuczki wzbudzają uznanie, wśród prowincjonalnego ludu i dzieci.
Poznaje tam uroczą, ubogą dziewczynkę, która zachwycona jego magią, przyłącza się do niego w dalszej tułaczce po kraju.

Narracja prowadzona jest bez dialogów, tradycyjna, kolorowa, malowana animacja wzbogacona tu i tam wszędobylskim efektem 3D, a cała opowieść zilustrowana klimatyczną muzyką z epoki.

Czy magia istnieje oraz jak zakończy się międzypokoleniowa znajomość?
...


Drugi film to "Mary & Max".

Pewnego razu mała dziewczynka z Australii, wysyła list do losowo wybranego mieszkańca Nowego Jorku.
Tak zaczyna się oparta na faktach opowieść o międzypłciowej, międzypokoleniowej, międzykontynentalnej, długoletniej, korespondencyjnej przyjaźni.

Tym razem mamy do czynienia z animacją poklatkową, "plastusiową", w różnych odcieniach szarości, ale za to z soczystymi dialogami oraz trajkoczącym narratorem.


Dwa filmy o podobnej tematyce, sfilmowane odmiennymi technikami, przedstawione w inny sposób (film niemy - film gadany) i w szczegółach dotykające innych problemów.

Jeden i drugi wart obejrzenia i choć mam swojego faworyta, to go nie wskażę, bo to już jest kwestia gustu.