niedziela, 20 listopada 2011

Immortals

W czasach licealnych, mitologia grecka była moim konikiem. Doskonale orientowałem się w tych wszystkich boskich koligacjach (kto, z kim, kiedy, dlaczego). Autentycznie miałem sporego hopla na tym punkcie ;D
Zatem obejrzenie "Immortals" było czymś zupełnie naturalnym.

W wielkim skrócie, w filmie chodzi o to, że jest sobie gostek, który zawiedziony bezczelną boską bezczynnością, postanawia ich zgładzić, a ci żeby chronić swoje leniwe dupska, dopiero wtedy biorą się niemrawo do roboty, wyszukując sobie człowieka od brudnej roboty, który robi swoje, ale tych na górze też ma w poważaniu.
Jednym słowem przesłanie jest takie, że jeżeli istnieją bóstwa (pojedyncze czy mnogie), to niech sobie siedzą gdzieś tam wysoko, nie wtrącając się w nasz ludzki biznes, bo to my jesteśmy potrzebni im, a nie odwrotnie.

Dla mitologicznego purysty, opowieść jest totalnie debilnym bełkotem.
Pomieszanie historii, postaci, ról, miejsc i czasu!!!
Gdyby Zeus istniał, już dawno jebnąłby gromem w tfurców.

Plastycznie dzieło stoi na najwyższym podium.
Komputerowo podrasowane kadry, chociaż nie tak zaskakujące jak przy "300". Starano się rozróżnić świat ludzki od boskiego, szczególnie w scenach walk. Ci pierwsi biją się niezdarnie, powoli, brzydko, natomiast pacanie się drugich, to czysta poezja.
Komputerowo wymuskani aktorzy, wybrani według klucza urodziwości. Nawet znalazła się rola dla jednego z najładniejszych, hollywoodzkich ciałek, które jakiś czas temu taplało się w wannie z Brydzią.
Komputerowo spierdolone 3D. Autentycznie z moich recenzji wynika, że jestem jakimś zagorzałym przeciwnikiem tej technologii, a tak nie jest. Uważam, że dobre 3D nie jest złe. Niestety umiejętne jej wykorzystanie, mogę policzyć na palcach jednej ręki, a najlepsze trójwymiarowe efekty są w reklamach przed seansem ;]

Jeżeli weźmiecie poprawkę, że jest to typowa, amerykańska papka, w której bohater kroczy drogą od wieśniaka do herosa, jeżeli przymkniecie oko, na pospolite w tego rodzaju produkcjach dziury logiczne, jeżeli przełkniecie jedyną w tym dziełku pogadankę ku pokrzepieniu serc, która tym bardziej jest strawna, bo wyrapowana w rytm szczękającego oręża, to wyjdziecie z sali w pełni usatysfakcjonowani oraz odprężająco odmóżdżeni.

Nie ma nic lepszego na stres, niż lekkostrawne, filmowe odkorowanie.
POLECAM!

10 komentarzy:

  1. przez Ciebie usłyszałam kawałek piosenki Britney :O !!!!!! Nie mogę w to uwierzyć ;o

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam współczuć z tego powodu ;>

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale co uwielbiasz?
    Film, mitologię, aktora, 3D czy bycie okresowo pozbawionym mózgu?

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszystko w zestawie obowiązkowym ;)))

    OdpowiedzUsuń
  5. współczucie nie odrobi strat moralnych!!

    OdpowiedzUsuń
  6. :DDD

    Na stres to najlepsza recenzja hds, zupełnie już nie muszę się fatygować ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Lafle, zatem nie chodzi o współczucie, a zadośćuczynienie ;]
    Postaram się coś zaradzić ;D

    Aneto, jak zwykle raduję się, że moja subiektywna recenzja mogła być pomocna ;)))

    OdpowiedzUsuń
  8. "Gdyby Zeus istniał, już dawno jebnąłby gromem w tfurców".

    Amen

    OdpowiedzUsuń