poniedziałek, 31 października 2011

Bizarre Bite 5 - Smażona dynia z chrupiącymi mącznikami

Z okazji Halloween specjalny odcinek (straszno-obrzydliwy) Bizarre Bite.
Będzie bizarre jak nigdy dotąd!

Kolejne amerykańskie święto, z dość dobrym skutkiem zostało przywleczone na ziemie polskie, a jednym z symboli tego dnia jest dynia.
Zatem obowiązkowo ląduje na talerzu.
Dodatkową atrakcją Święta Duchów jest straszenie innych, a sposobów na to jest wiele.
Ja będę Was straszył pozorną obrzydliwością.

Zatem do kuchni czas odmaszerować, by przygotować potrawę:

SMAŻONA DYNIA Z CHRUPIĄCYMI MĄCZNIKAMI

Składniki:
1/16 część pleśniejącej dyni,
porcja żywych larw mącznika młynarka (do kupienia w sklepie zoologicznym lub wędkarskim),
pół cytryny,
łyżka miodu,
olej,
pół szklanki wody,
oregano,
ostra papryka lub chilli.


Czas przygotowania: około 0,5 godziny.

Sposób przygotowania:
Z lekko nadgnitej, pleśniejącej dyni, odkrawamy zewnętrzne (miękkie) warstwy oraz skórkę, pozostawiając twardy miąższ, który kroimy w kostkę (około 2 cm).
Chwilę podsmażamy na patelni, następnie dodajemy wodę, miód i sok z cytryny, dosypujemy oregano oraz szczyptę papryki. Pozostawiamy na ogniu, od czasu do czasu mieszając, aż odparuje cały płyn.

W międzyczasie w garnku rozgrzewamy olej do głębokiego smażenia. Gdy nabierze odpowiedniej temperatury, wrzucamy do niego uprzednio oczyszczone (mogą być przemyte, byleby nie utopione) larwy mącznika.
Śmierć owadów (nieodłączny element dzisiejszego święta) jest natychmiastowa, a my równie szybko (gdy olej przestanie się pienić - około 5-10 sekund) wyławiamy chrupiące truchełka.

Wykładamy na talerz usmażoną dynię, posypujemy wokoło larwami, polewamy gęstym sosem i serwujemy gotową porcję halloweenowego dania.

Ssssssssssssssssssssssmacznego....

Na zakończenie odrobinę ideolo, żebyście jednak spróbowali przełamać naturalne (w naszej europejskiej kulturze) obrzydzenie, gdzie na samą myśl o świadomym zjedzeniu owada, w wykrzywionych ustach rośnie wielka klucha.
Po pierwsze, narody azjatyckie zajadają się robalami od zarania wieków i żyją.
Po drugie, jest to doskonałe źródło łatwo przyswajalnego białka.
Po trzecie, jeszcze jakieś 20 lat temu, przeciętny Polak nie wziąłby do ust krewetki, małża, kalmara czy ośmiornicy.
Po czwarte, prędzej czy później, przy rosnących problemach z pozyskiwaniem "normalnych" źródeł białka, będziemy musieli spojrzeć na owady, jak na łakome kąski.
Po piąte, ryzyko załapania choroby odzwierzęcej jest żadne (zbyt wielka odległość genetyczna nas dzieli).
Po szóste, każdy człowiek przez całe życie, zjada nieświadomie około kilograma różnych owadów.
Po siódme, robaki zjadają nasze martwe ciała, więc czemu im się nie odgryźć.
Po ósme, to jest smaczne! Choć do specyficznego smaku trzeba się przyzwyczaić, tak jak do imbiru, oliwek, trufli czy kaparów.
Wieczorem, gdy do mieszkania wszedł współlokator Panka, pierwsze pytanie jakie zadał brzmiało: Upiekłeś jakieś pyszne ciasto? Gdyż aromat jaki się unosi podczas smażenia jest słodkawo-mączny.

Jeżeli kogoś nie przekonałem, to samą dynię (oczywiście może być świeża), można serwować z krewetkami lub bez niczego. DELICJE!!! Paluszki lizać!

Jeśli jednak przekonałem, to larwy można serwować w takie wieczory, jako odrębną przekąskę (jak chipsy, czy paluszki).

niedziela, 30 października 2011

Mglisty Billy

IDEALNA LEKTURA na najbliższe dni, a właściwie jeden z wieczorów.
Nie bez powodu jest to Polski Wybór do Nagrody Angouleme za 2010 rok, chociaż dość długo czekał na publikację w naszym kraju
Zombie-wydawnictwo Post znów na chwilę się ożywiło, wypluwając perełkę ze swojego gnijącego truchła.

Mglisty Billy to opowieść o pewnym chłopcu, który oprócz dokuczania swojej młodszej siostrze, zafascynowany jest Śmiercią, zaświatami, duchami oraz innymi stworami nocy.
Guillaume Bianco stworzył komiks nietypowy, bo obok obrazkowej narracji, są tutaj też wiersze, piosenki, fragmenty Encyklopedii Kryptozoologii, z opisami niesamowitych potworów (Dzieciojad, Koleopandry, Mortifery, Myślokształty, Wermikole), jest też Gazeta Osobliwości czy oryginalna plansza Ouija (tylko dla największych twardzieli).
Myślę, że książka równie dobrze będzie bawić dzieciaki, które lubią się odrobinę przestraszyć, jak też dorosłych, którym bliski jest burtonowski humor.

Jak w poprzedniej recenzji, jedynym minusem tej publikacji jest cena (okładkowe sto złotych bez grosza).
Na szczęście nie mogę tego samego napisać o cartoonowych  rysunkach, momentami masakrującymi swoim pięknem i szczegółowością. Robale dosłownie wypełzają z każdego kadru, a jesienne liście złowieszczo łopoczą nad nimi.

Chyba (w 99%) już teraz mogę stwierdzić, że jest to KOMIKS ROKU 2011!!!
Absolutny musisztomieć ;D
Jeżeli moja recenzja jeszcze Was nie przekonała, to może ta pomoże.

niedziela, 16 października 2011

Samotny Matador

Znowu kulturalna posucha, zatem czas na kolejną recenzję, najlepszego (w mojej subiektywnej ocenie) komiksu, wydanego na tegoroczny MFKiG.

The Lonely Matador, to alternatywna historia jednego z najsłynniejszych hiszpańskich matadorów - Juan'a Belmonte.
Gościu miał chore nóżki i z tego powodu opracował własny, widowiskowy styl walki z bykami.
Po latach intensywnego życia (alkohol, nikotyna, sex i bliskie starcia z bydłem), dostał przykaz od lekarza, iż na emeryturę czas.
Jednak nie takie z nim numery i zamiast w bujanym fotelu sączyć ziółka, przykryty ciepłym kocykiem, wolał odstrzelić sobie mózg.
Komiks opowiada o tym, co by było gdyby tego nie uczynił.

Zacznijmy od wad komiksu, do których należą:
1. CENA, Cena, cena - okładkowe 44 euraczy lub 111 złociszy, to nie jest mało.
2. Odpychające, dziecięce rysunki. Chciałoby się rzec, że samemu lewą nogą lepiej bym to narysował... gdybym miał talent. Chociaż jest w nich pewien niezaprzeczalny urok przedszkolnych zabaw kredkami.

Tutaj przechodzimy do zalet.
Specyficzny humor panujący wewnątrz książeczki, zrozumiały jest chyba dla każdego (młodego, starego, kobiety, mężczyzny, czarnucha, białasa i żółtka).
Opowieść jest niema i niezbyt skomplikowana. Ot zwykły tydzień z życia wyblakłej gwiazdy. Podobnie jak w kultowym "Rejsie", obserwujemy umownego konia, krowę, kurę, kaczkę... czyli NUDA, nic się nie dzieje ;)))

Kolejna zaleta to jakość wydania, w formacie A4, w twardej oprawie z "surowej" tektury, a wewnątrz cała masa wmontowanych gratisów, poszerzających opowiadaną historię (w komodzie znajdą się jakieś zapomniane zdjęcia, ze ściany sfrunie wielki plakat, w markecie dostaniemy ulotkę itp.).
Cieszyłem się jak dziecko z tych dodatków, gdyż przypomniały mi one o własnym pamiętniku, prowadzonym w taki sam sposób, gdzie obok wspominek zbuntowanego nastolatka, wklejałem jakieś listy, piórka, bilety, kwiaty, ulotki, suszone żaby, wycinki z gazet, liście, foty...

Dodatkowy plus daję za... psa, wyglądającego jak nadmuchany, futrzany balon ;D

Właściwie można by dyskutować, czym ta publikacja jest, czy to jeszcze komiks, a może ilustrowany pamiętnik lub bajka dla dzieci bez morału?
Na festiwal zostało wydanych wiele komiksów mądrzejszych, ładniejszych, czy tańszych, jednak ten urzekł mnie swoją INNOŚCIĄ.

czwartek, 13 października 2011

Bizarre Bite 4 - Krem dyniowy imbirem rozpalony

Jesień ma ten ogromny plus, że do naszych kuchni trafia cała masa owoców i warzyw, z których można wyczarować wspaniałe potrawy.

Do zeszłego roku, dynia kojarzyła mi się z zawekowanymi w zalewie octowej kawałkami z goździkami. Dopiero lektura różnych blogów kulinarnych, uzmysłowiła mi jak niedoceniany jest to owoc. Sama w sobie jest praktycznie mdła i bez smaku, dlatego bezproblemowo można ją przygotowywać na słodko, słono, kwaśno, ostro, gorzko, jak się komu żywnie podoba.

Początkiem wiosny inaugurowałem nowy cykl kulinarny, gotując całkowicie autorski, miętowy krem ze szpinaku. Zatem siłą rzeczy teraz wypada zaprezentować:

KREM DYNIOWY IMBIREM ROZPALONY

Do przygotowania całej potrawy potrzebujemy typowo jesiennych owoców.

Składniki:
1/8 część dyni średniej wielkości (nie takiej wielkiej),
1 duże jabłko,
1 spora marchewka,
kawałek świeżego imbiru (jedna odnóżka),
pół cytryny,
półtora kubka wody,
oliwa,
garść migdałów i suszonych moreli,
sól.


Czas przygotowania: około 0,5 godziny.

Sposób przygotowania:
Wszystkie owoce obieramy ze skórki, tniemy na kawałki dowolnej wielkości, zalewamy wodą, dodajemy oliwę (nie zapominajmy o witaminach rozpuszczalnych w tłuszczach - ADEK) i gotujemy aż zmiękną.
Marchew jest dla podkręcenia koloru, betakarotenów i innych pierdół, natomiast jabłko zapewnia zupie puszystości.
Pu ugotowaniu miksujemy całość, dodając starty imbir, sok z połowy cytryny oraz sól do smaku.
Tuż przed podaniem dosypujemy migdały i morele, żeby namoknięte w cieple zajmowały czymś zęby w trakcie spożycia.

WERSJA MIĘSOŻERNA:


Składniki:
plastry boczku,
krewetki,
żurawina.

Czas przygotowania: dodatkowe 10 minut, które możemy wykorzystać pod koniec gotowania zupy, robiąc na dwie ręce.


Sposób przygotowania:
Krewetki smażymy na patelni, następnie z boczku tworzymy (również w tym naczyniu) spieczone chrupki.
Jako że mamy potrawę "mięsną", zamiast moreli dodajemy żurawinę.

SMACZNEGO!

poniedziałek, 10 października 2011

Fafik's travels 21 - Spływ Brdą


W lipcu razem z Pankiem i jego znajomymi z pracy, byliśmy na dwudniowym spływie kajakowym.
Podróż rozpoczęliśmy we wsi Mylof, gdzie sztucznie spiętrzona Brda,
rozgałęzia się na właściwy nurt (nim popłynęliśmy) oraz Wielki Kanał Brdy.

Upłynęliśmy jakieś 2-3 kilometry, gdy jako jedyni z całego spływu, zaliczyliśmy wywrotkę. Wszystkie ciuchy zamokły, aparat również, dlatego przepraszam za słabą jakość zdjęć, pykanych od tego czasu, telefonem komórkowym.
Właściwie niewiele różniliśmy się od reszty uczestników spływu, którzy dla odmiany byli cali mokrzy, od padającego bez przerwy deszczu.

Po kolejnych kilku kilometrach (wieś Rytel), przenosiliśmy kajaki na spokojniejszy, wspomniany, Wielki Kanał Brdy.
Został on wybudowany przez Prusaków, w celu nawadniania okolicznych łąk, mających służyć jako spiżarnia dla wojskowych koni.
Ma 30,5 km długości, średnią głębokość 0,8 m, w kilku miejscach rozlewa się w większe jeziorka i jest "kajakowym spacerniakiem" w porównaniu do wartkiej i krętej Brdy.

Późnym popołudniem dopłynęliśmy na nocleg w Fojutowie,
gdzie usytuowana jest jedna z największych atrakcji turystycznych szlaku.

Chodzi o skrzyżowanie dróg wodnych (górą płynie Wielki Kanał Brdy, dołem Czerska Struga), powstałe z wybudowania najdłuższego (75 metrów), polskiego akweduktu.
Drugiego dnia spływu pogoda była już ładna, zatem wszystkie rzeczy zdołały wyschnąć, w trakcie podróży do samego końca Kanału, znajdującego się w Zielonce.

czwartek, 6 października 2011

Fafik's travels 20 - Podkarpacie: Przemyśl

PRZEMYŚL TO DZIURA...
To nie jest tylko moje zdanie o tej uroczej mieścinie.
Powiedziała to jedna z tubylczyń, dodając że pod nietypowym, pochyłym rynkiem, ciągną się podziemia, w których "tuptają masoni".
Zresztą z obserwacji czysto geomorfologicznych ewidentnie widać, że Przemyśl dziurą jest i basta, gdyż znajduje się w naturalnym zagłębieniu terenu.
Widać to chociażby na poniższym zdjęciu, gdzie po oberwaniu chmury, w kierunku centrum spływa rzeka błota.

Trafiłem tutaj zupełnie przypadkowo, po skończonych warsztatach Panka w Łańcucie.
Spodobało mi się. Jednak służbowe zobowiązania Panka, nie pozwoliły nam pozostać tutaj dostatecznie długo, żeby wnikliwie zapoznać się z wszystkimi atrakcjami.
Zatem w ekspresowym tempie jednego dnia, liznąłem zaledwie wspomniany Rynek, na którym stoi fontanna niedźwiedzia (zwierzę herbowe tego miasta), który wygląda jak wielka... świnka.

W drodze na najwyższe wzgórze, minąłem kilka kościołów, klasztorów, zamek, jakieś klimatyczne kamienice i to wszystko.

Nad miastem góruje olbrzymi Krzyż Zawierzenia na wzgórzu Zniesienie, z którym wiąże się pewna anegdota, o której wiedzą tylko nieliczni.
Otóż krzyż ten, miał obejmować swoimi opiekuńczymi ramionami, znajdujące się pod nim miasto. Niestety podczas stawiania do pionu, budowniczowie postawili go... odwrotnie, zatem statua stoi w pozie "King of the World".

Dzięki znajomościom mojego przewodnika,
mogłem obejrzeć od środka, remontowany obecnie, neobarokowy Dworzec PKP, o którym pracujący tam konserwator zabytków, wypowiedział się krótkim zdaniem - "Jest różowy, chujowy i tak ogólnie".

Na sam koniec prezentuję przemyską anomalię przyrodniczą.

Miasto na tyle mi się spodobało, że postaram się tam jeszcze wrócić na dłużej.
Przy okazji pochodzę po niedalekich Bieszczadach, gdzie jeszcze nie miałem okazji hasać.