Taki tytuł powinna mieć trzecia (podobno ostatnia) część przygód Mrocznego Rycerza w reżyserii Nolana.
Jedynka opowiadała genezę Gacka, którego ukształtowała Liga Cieni, dowodzona przez Ra's al Ghula.
Dwójka to zmagania Uszatego z fantastycznym Jokerem siejącym chaos.
Trójka powraca do korzeni, a właściwie one upominają się o Batmana i Gotham.
Tym razem na szwarccharakter wybrano Bane'a, czyli inteligentnego mięśniaka, który w komiksowej historii złamał Nietoperza (dosłownie i w przenośni). Niestety na tle charyzmatycznego Klauna, który autentycznie przerażał nawet gdy dostawał bęcki, wyzwalając w Batmani(a)ku najniższe instynkty, Bane co najwyżej wywołuje lekki dreszcz niepokoju, no chyba że się odezwie przez swoją maskę, wtedy robi się komicznie.
To chyba największa bolączka ostatniej części, że bad gay jest taki... nijaki.
Kolejny problem to długość, bo trzy godziny to lekka przesada.
Ostatnim minusem są sporadyczne nieścisłości, braki w logice oraz kiksy montażowe (sceny zaczynają się w dzień i nagle staje się ciemność w kolejnym ujęciu).
Zdecydowanie na plus wypada Catwoman.
To harda baba, twardo idąca przez życie, potrafiąca w 100% wykorzystać swoje kobiece atuty. Gdy trzeba jest delikatną, wystraszoną paniusią, by za chwilę przywalić facetowi prosto w jaja. Szkoda, że jest jej tak mało.
Chciałbym podkreślić, że to nie jest zły film, tylko wypada tak blado na tle poprzednika.
"Mroczny Rycerz powstaje" to solidny kawał rozrywki, który nieznacznie wychyla się ponad przeciętność innych blockbusterów, bo mimo wszystko Pan Nolan jest wyśmienitym rzemieślnikiem, któremu czasami po prostu się nie chce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz