Na skrzydłach zaprzyjaźnionego bielika amerykańskiego, prosto zza Wielkiej Wody przyfrunąłem nad polską dzicz, a dokładniej biebrzańskie rozległe mokradła, nazywane czasem Zielonym Oceanem.
Choćby nie wiem jak piękny był Nowy Jork, czy inne miasto na świecie, jestem zwykłym wiejskim kundlem i tego się nie wyrzeknę.
W Biebrzy jestem bezgranicznie zakochany dzięki Pankowi, który pierwszy raz trafił tutaj w 1998 roku i porządnie go wtedy biebrznęło.
Ja dotarłem dopiero dziesięć lat później i tak jak mój właściciel chciałbym kiedyś ugrzęznąć tutaj na stałe.
Teren ten jest doskonale znany przyrodnikom, a szczególnie ornitologom z całego świata, którzy zjeżdżają się tutaj głównie wiosną, aby obserwować setki gatunków ptaków (275) i innych zwierząt. Szczególnie cenną zdobyczą jest "upolowanie" niepozornej wodniczki, zaobserwowanie stad tokujących batalionów, dubeltów czy cietrzewi.
Chociaż równie ciekawe może być podglądanie remiza wijącego swoje charakterystyczne gniazdo, z których pradziadowie ludzi robili... buty.
Biebrza to również ostoja łosia, którego bezproblemowo zobaczymy w zagrodzie hodowlanej na Grzędach,
choć przypadkowe spotkanie w naturze, nawet blisko ludzkich zabudowań, też jest bardzo prawdopodobne.
Znacznie trudniej wytropić moich dzikich przodków, czyli wilki. Jednak ślady ich bytności (tropy, sierść, kał), można w terenie odnaleźć,
a czasem podczas spływu kajakiem, zdarza się taki upiorny topielec wielkości wilka, ale równie dobrze mógł to być duży pies.
Kto żyw ten nad Biebrzę!
W okresie kwiecień - czerwiec jest tutaj bajecznie.
Jedynie komary mogą nam uprzykrzyć odrobinę pobyt, ale kto by się nimi przejmował w trakcie przechadzki wśród nieskończonych łanów kaczeńców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz