Po trudach sylwestrowo-noworocznej podróży, o której zapewne niedługo napisze Fafik, odbyłem jeszcze jedną podróż, tym razem w przeszłość, odwiedzając moją Szkołę Podstawową.
Nową szkołę wybudowano tuż przy moim bloku, razem z placem zabaw (ostatnio o nim pisałem).
Stara znajdowała się w sąsiedniej wsi, jakieś pięć kilometrów malowniczej drogi wśród lasów i pól.
Rano dowoził nas ówczesny gimbus, czyli zadaszona przyczepa zahaczona do ciągnika ;D
Natomiast wracało się o własnych siłach.
Teraz tą samą drogę, tylko w drugą stronę pokonują dzieciaki z tej wsi.
Jesienią po drodze szło się na grzyby, a gdy padał deszcz zaliczałem wszystkie możliwe kałuże, zimą największą frajdą było tarzanie się w zaspach,
a na wiosnę rwałem naręcza bzów i innego zielska.
Na schodach niewielkiej, ceglanej szkoły, uwieczniano wszelkie ważne wydarzenia w życiu ucznia:
ślubowanie pierwszoklasistów,
zakończenie edukacji w stopniu podstawowym.
W klasach było około 10-20 dzieci każdego rocznika i tylko raz pod koniec mojej edukacji zdarzyło się, że trzeba było otworzyć dwie równoległe klasy ;-)
Sale ogrzewane były piecami kaflowymi, a wychodki (WC) znajdowały się na zewnątrz budynku.
Z jednej strony dziewczyny, z drugiej chłopaki, a między nimi ściana z sękatych desek ;-)
Zimą w męskiej szczalni, na zbiorowym, kamiennym pisuarze-rynnie, powstawały mleczno-żółte nacieki i stalaktyty z zamarzniętego moczu ;D
Tuż przy szkole znajdował się niewielki sklepik GS,
a z drugiej skup mleka, w którym czasami sępiło się o ten nektar.
W sali gimnastycznej oprócz normalnych zajęć z W-F,
odbywały się zbiorowe imprezy, takie jak apele pierwszomajowe
lub bale karnawałowe.
W sąsiedztwie był "kompeks" boisk, bieżnia (na poniższym zdjęciu bieżnia jest tam gdzie ludzkie ślady z prawej, a boisko to ta pustka po lewej) i górka, która zimą roiła się od dzieciaków na sankach,
a hen za nią w lesie, płynęła rzeka Wda, w której topiliśmy marzannę lub w starszych klasach chodziło się tam wagarować.
Jakieś pół kilometra od szkoły, w drewnianej przybudówce prywatnego domu, odbywały się katechezy.
Pamiętam jak w pewien słoneczny, zimowy dzień wyszliśmy z księdzem na świeże powietrze i beztrosko rzucaliśmy się śnieżkami. W pewnym momencie, katecheta zupełnie niechcący zarobił śnieżką w twarz, w związku z czym rzucający również zaliczył plaskacza, tym razem z ręki ;-)
Czar zabawy prysnął jak bańka mydlana.
Obecnie szkołę i salę gimnastyczną zaadaptowano na mieszkania.
Gdy byłem wczoraj robić zdjęcia, w pewnym momencie z budynku wyszła kobieta, niby schody zamiatać.
Gdy przechodziłem obok, rzuciła wrogo:
- A co Pan tak ten dom kameruje?
Uśmiechnąłem się pod nosem i odrzekłem:
- Z sentymentu.
Kto wie czy ja swojej tak nie będę za jakiś czas kamerować. Ale podoba mi się Twoja wycieczka sentymentalna :) Ja żywię takie same uczucia do mojej podstawówki :)
OdpowiedzUsuńPiękna podróż czasoprzestrzenna. Czuję się po tej opowieści tak, jakbym tam się uczyła;)
OdpowiedzUsuń