czwartek, 20 stycznia 2011

Fafik's travels 11 - Portugalia: Lizbońskie dzielnice


Nie ma co dłużej ukrywać miejsca mojego pobytu w okresie sylwestrowo-noworocznym.
Cel wyprawy był mi nieznany, aż do dnia wyjazdu. Wiedziałem tylko tyle, że mam posiadać ze sobą ważny psi paszport, psie prawo jazdy oraz euro w gotówce (bynajmniej nie psią ilość).
To prawko mnie skutecznie zmyliło, bo obstawiałem jakąś z europejskich wysp (Kanary lub coś w ten deseń).
Okazało się, że na zwieńczenie bardzo udanego roku wyjazdowego, pojechaliśmy na zachodni kraniec Europy, do stolicy Portugalii - Lizbony.

Podliczając zagraniczne wycieczki w roku 2010:
- gdy w kraju ludzie szaleli z powodu smoleńskiej tragedii, ja (Chwała Bogu) byłem na służbowym wyjeździe na Wyspach Brytyjskich (później tylko był problem z powrotem przez wulkan);
- na przełomie maja i czerwca eksplorowałem wschodni skrawek naszego kontynentu - Petersburg;
- na koniec lata - Wielka Wyprawa południowymi rubieżami Europy, stojąca pod znakiem zdobyczy habsbursko-weneckich;
- w październiku kolejne dwa służbowe wypady - Praga (o niej wkrótce) oraz Bercelona;
- oraz Lizbona na koniec.
Sporo się tego zebrało i myślę, że długo taki rok się nie powtórzy.

Lizbona mnie oczarowała i bardzo chciałbym tutaj wrócić w cieplejszym okresie, chociaż i tak nie miałem co narzekać (oprócz deszczu) na pogodę.
Co prawda tubylcy marudzili, że ostatnio zimy im się popsuły i jest strasznie zimno (biegali w kurtkach, szalikach i czapkach), ale dla stereotypowego Polaka 14-16 stopni za dnia to prawie lato ;D

Wiedeń i Petersburg są wielkie, przytłaczające i mocarstwowe, Zagrzeb, Budapeszt oraz Praga noszą ślady po komunistycznych czasach, Wenecja jest zdeptana przez turystów, a Barcelona oferowała zbyt mało, a może to wina króciutkiego pobytu.
Natomiast Lizbona jest przepiękna w swej różnorodności, a do tego (pomimo że jest sporą metropolią), większość turystycznych atrakcji znajduje się niedaleko siebie (w promieniu 2 km od głównego rynku Rossio).
Można tylko podejrzewać, że gdyby nie wielki kataklizm w 1755 roku (najsilniejsze europejskie trzęsienie ziemi, połączone z falą tsunami oraz olbrzymimi pożarami) to miasto byłoby jeszcze ładniejsze (o ile jeszcze bardziej się da).

Nocleg mieliśmy w fantastycznym Living Lounge Hostel, w ścisłym centrum miasta , tuż przy stacji metra.
Każdy pokój projektowany był przez inne osoby, nam akurat trafił się muzyczny.
Właściwie jedynym jego minusem był kompletny brak szaf, szafek czy chociażby wieszaków na ciuchy.

Miasto usytuowane jest na kilkunastu wzgórzach, nad brzegiem rzeki Tag i podzielone na kilkanaście dzielnic, z których tylko kilka jest zabytkowych.

Baixa (wymawia się prawie jak Basia tylko bardziej szumiąco) to dzielnica, w której mieszkaliśmy i stanowi dolinę spływającą ku rzece, o regularnej, prostopadłej zabudowie, pomiędzy dwiema innymi dzielnicami znajdującymi się powyżej.
Z jednej strony istnieje najstarsza - Alfama oraz trochę młodsza Graca.
Pośród jej niezliczonych uliczek, schodków, korytarzyków, mógłbym spacerować godzinami, może dlatego że zachowała duszę małego miasteczka, gdzie wszyscy mieszkańcy bardzo dobrze się znają, a czas płynie jakby wolniej.
Najłatwiej dostać się tam słynnym, zabytkowym tramwajem nr 28.
Jazda nim (szczególnie tuż za motorniczym)

dostarcza niezapomnianych wrażeń, gdy trzeszcząc, dzwoniąc i piszcząc niemiłosiernie, przeciska się przez niesamowicie wąskie uliczki,

lub turkocze po stromiznach (prawie jak na kolejce górskiej).

Kolejnymi dzielnicami są Chiado oraz sąsiadująca z nią Bairro Alto.
Do tej pierwszej najprościej wjechać zabytkową windą,

projektowaną przez to samo studio, w której powstawała Wieża Eiffla.
Zaraz przy niej stoją majestatyczne ruiny klasztoru Karmelitów.

Z kolei do Bairro Alto najwygodniej jest wjechać jedną z trzech lizbońskich zębatek,

w której wnętrzu jest podobnie jak w tramwaju ;)

Obydwie dzielnice słyną głównie z ogromnej ilości knajp, barów, restauracji i kawiarni - dla każdego coś miłego.

Spacerując po mieście można natknąć się na iberyjskie azulejos,

czyli małe, głównie niebieskie, ręcznie malowane płytki ceramiczne, którymi portugalczycy pokrywają prawie każdą powierzchnię płaską.

4 komentarze:

  1. no niech mnie ;> gul mi lata jak nic!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Też kundlowi zazdraszczam...
    Jego podróże są przykładem na to, że malutkie ma spore zalety (wciśnie się taki w byle kieszeń i heyah w świat).

    OdpowiedzUsuń