Przeglądając majowy "MaleMen", natknąłem się na ciekawe zestawienie: "10 najlepszych restauracji w Polsce".
Według niego, na drugim miejscu znajduje się krakowska Restauracja Ancora, w której miałem przyjemność konsumpcji, podczas mojego ostatniego pobytu w Grodzie Królów.
Miejscówka jest autorskim projektem, znanego z mediów szefa kuchni - Adama Chrząstowskiego.
W moim prywatnym rankingu restauracyjnym, prawdopodobnie nie zajęłaby ona aż tak wysokiego miejsca, ale w dziesiątce rzeczywiście ma prawo się znajdować.
Wszystko jest na najwyższym poziomie: stonowany wystrój, świetna obsługa, doskonale skomponowane dania.
Nie ma sensu rozpisywać się nad poszczególnymi potrawami, bo wszystkie były mniamuszne.
Krem chrzanowo-groszkowy
Tagliolini ze szpinakiem i łososiem
Comber z królisia
Perlicze udko
Suflet czekoladowy
Chwilę zatrzymam się przy Creme brulee.
Ten wydawałoby się prosty deser z cukru i jajek, jest moim sekretnym miernikiem zdolności kucharza, a tym samym poziomu restauracji.
Wbrew pozorom, bardzo łatwo można go spierdolić.
Cała sztuka polega na tym, żeby "kogel-mogel" był chłodny i miał kremową konsystencję, natomiast cukrowa posypka ciepła, twarda, czyli porządnie skarmelizowana.
Mówiąc po ludzku, operator palnika musi umiejętnie nim wywijać.
Najczęściej zamiast zamawianego kremu, otrzymuję słodką jajecznicę.
Na pazurach jednej łapki, mogę policzyć te idealnie podane.
Ten z Ancory był na granicy ścięcia białka, zatem powiedzmy że kucharz podołał.
poniedziałek, 30 maja 2011
niedziela, 22 maja 2011
Refleksje po KW 2011
Nie mam o czym pisać w zapowiedziach na przyszły tydzień, zatem będzie o tym co już było.
O Festiwalu Komiksowa Warszawa, zdążyłem już się popisać, a tymczasem na kilku blogach i portalach, ukazały się kolejne relacje oraz recenzje.
Generalnie, jak to zwykle w naszym kraju bywa, większość opinii składa się głównie z listy żalów, które ogólnie można streścić w słowach: znowu KOMIKS stał się zubożałym krewnym LITERATURY, bo jak to tak, że razem z Targami Książki, a jednak na zadupiu.
Jeżeli główne wejście do Sali Kongresowej PKiNu (dla tych co nie wiedzą, znajduje się ono naprzeciw Złotych Tarasów, Dworca Centralnego PKP oraz Hotelu InterContinental), nad którym wisiał jebutny baner Festiwalu i jeszcze jakieś pomniejsze drogowskazy, postrzegane jest przez malkontentów jako wypiździejewo, to osobiście nie wiem czego trzeba, żeby zadowolić niedopchniętych.
Sorry.
Komiks w Polsce był, jest i raczej będzie traktowany po macoszemu, więc proponuję wreszcie oswoić się z tym przykrym faktem.
Oczekiwanie, że odwiedzający Targi, równie tłumnie zlecą się do komiksowych stoisk było czystą mrzonką.
Tak jak podejrzewałem, słynna SzopenGejt, zrobiła samemu środowisku raczej lepiej, niż gorzej.
Statystyczny szarak, nagle dowiedział się, że w "obrazkach dla dzieci" czasem się przeklina, co znaczy że już dla smarkaczy nie są.
Co więcej, nagle gros populacji zapragnęło chociażby zobaczyć to wiekopomne dzieło (na Targach, na hasło komiks, czytelnicy literatury pięknej, kojarzyli albo Papcia Chmiela, albo właśnie ten album), a MSZ zamiast wyjść naprzeciw oczekiwaniom motłochu, internował cały nakład (tylko jakieś niedobitki krążą po Allegro za horrendalne sumy) w ministerialnych kazamatach, który prawdopodobnie i tak przemielą, gdy sprawa ostatecznie zdechnie.
Z Festiwalu przytargałem plecak oraz dwie siaty komiksów, które wczoraj skończyłem trawić.
Najmilszym zaskoczeniem jest "Człowiek bez szyi".
Z perspektywy czasu i dotychczas wydanych dwóch (sic!) zeszytów z serii "Konstrukt", mogę wreszcie napisać, że to jest jakaś pomyłka.
Co innego "CBS", będący totalną jazdą bez trzymanki, czerpiącą pełnymi garściami, jednocześnie bezlitośnie nabijającą się z TM-Semicowych Promieni z dupy.
Jak tak ma wyglądać powrót zeszytówek pod polskie strzechy, to I WANT MORE!!!
Z albumów zagranicznych gorąco polecam (uwaga trudne słowo) - "Wybryki Xinophixeroxa" oraz drugi tom (koniecznie z pierwszym, jak jeszcze nie macie) "Berlina".
O Festiwalu Komiksowa Warszawa, zdążyłem już się popisać, a tymczasem na kilku blogach i portalach, ukazały się kolejne relacje oraz recenzje.
Generalnie, jak to zwykle w naszym kraju bywa, większość opinii składa się głównie z listy żalów, które ogólnie można streścić w słowach: znowu KOMIKS stał się zubożałym krewnym LITERATURY, bo jak to tak, że razem z Targami Książki, a jednak na zadupiu.
Jeżeli główne wejście do Sali Kongresowej PKiNu (dla tych co nie wiedzą, znajduje się ono naprzeciw Złotych Tarasów, Dworca Centralnego PKP oraz Hotelu InterContinental), nad którym wisiał jebutny baner Festiwalu i jeszcze jakieś pomniejsze drogowskazy, postrzegane jest przez malkontentów jako wypiździejewo, to osobiście nie wiem czego trzeba, żeby zadowolić niedopchniętych.
Sorry.
Komiks w Polsce był, jest i raczej będzie traktowany po macoszemu, więc proponuję wreszcie oswoić się z tym przykrym faktem.
Oczekiwanie, że odwiedzający Targi, równie tłumnie zlecą się do komiksowych stoisk było czystą mrzonką.
Tak jak podejrzewałem, słynna SzopenGejt, zrobiła samemu środowisku raczej lepiej, niż gorzej.
Statystyczny szarak, nagle dowiedział się, że w "obrazkach dla dzieci" czasem się przeklina, co znaczy że już dla smarkaczy nie są.
Co więcej, nagle gros populacji zapragnęło chociażby zobaczyć to wiekopomne dzieło (na Targach, na hasło komiks, czytelnicy literatury pięknej, kojarzyli albo Papcia Chmiela, albo właśnie ten album), a MSZ zamiast wyjść naprzeciw oczekiwaniom motłochu, internował cały nakład (tylko jakieś niedobitki krążą po Allegro za horrendalne sumy) w ministerialnych kazamatach, który prawdopodobnie i tak przemielą, gdy sprawa ostatecznie zdechnie.
Z Festiwalu przytargałem plecak oraz dwie siaty komiksów, które wczoraj skończyłem trawić.
Najmilszym zaskoczeniem jest "Człowiek bez szyi".
Z perspektywy czasu i dotychczas wydanych dwóch (sic!) zeszytów z serii "Konstrukt", mogę wreszcie napisać, że to jest jakaś pomyłka.
Co innego "CBS", będący totalną jazdą bez trzymanki, czerpiącą pełnymi garściami, jednocześnie bezlitośnie nabijającą się z TM-Semicowych Promieni z dupy.
Jak tak ma wyglądać powrót zeszytówek pod polskie strzechy, to I WANT MORE!!!
Z albumów zagranicznych gorąco polecam (uwaga trudne słowo) - "Wybryki Xinophixeroxa" oraz drugi tom (koniecznie z pierwszym, jak jeszcze nie macie) "Berlina".
środa, 18 maja 2011
Fafik's travels 16 - Kraków: Dawno temu na Kazimierzu
UWAGA!
Ten post był już zamieszczony na blogu, jednakże z powodu jego weekendowej awarii, został utracony i na nowo odzyskany.
Zapraszam do ponownej lektury.
W samym centrum żydowskiej dzielnicy Krakowa, znanej jako Kazimierz, znajduje się przytulna restauracyjka - Dawno temu na Kazimierzu.
Lokal mieści się w narożnej kamienicy, w której przed laty znajdowały się malusieńkie sklepiki i zakładziki (krawiec, stolarz, spożywczak oraz skład towarowy).
Ściany między nimi wyburzono, pozostały szyldy, witryny i zbieranina tematycznych gadżetów.
Stołów jest tak mało, że współbiesiaduje się innymi turystami.
Bardzo skromne menu (trzy zupy, trzy rodzaje pierogów, kilka dań głównych i trzy desery) - to zazwyczaj dobrze rokuje, bo kucharz skupia się na minimum dań.
Skupia się, to dobre słowo, bo nad zwykłymi zupami (cebulowa i czosnkowa) pilnie pracował z pół godziny.
W ramach dania głównego był żydowski kawior, czyli odmiana pasztetu (bardzo smaczny)
oraz kaczka w żurawinie, która niestety nie była za dobra (twarda i gumiasta), ale podawana dodatkowo zasmażana kapusta i buraczki, były pierwsza klasa.
Pascha (rodzaj sernika na zimno) na deser.
Ogólnie lokal był z rodzaju etnicznej cepelii, nastawiony bardziej na ilość, a nie na jakość.
Jeżeli chcecie zjeść rewelacyjne żydowskie żarło to proponuję wybrać się do... Lublina (w przyszłości postaram się Wam przybliżyć tajemniczy lokal).
Natomiast jeśli pragniecie, w blogowym świecie, poobcować z żydowską kulturą, to zapraszam na bloga Boba Majse.
Ten post był już zamieszczony na blogu, jednakże z powodu jego weekendowej awarii, został utracony i na nowo odzyskany.
Zapraszam do ponownej lektury.
W samym centrum żydowskiej dzielnicy Krakowa, znanej jako Kazimierz, znajduje się przytulna restauracyjka - Dawno temu na Kazimierzu.
Lokal mieści się w narożnej kamienicy, w której przed laty znajdowały się malusieńkie sklepiki i zakładziki (krawiec, stolarz, spożywczak oraz skład towarowy).
Ściany między nimi wyburzono, pozostały szyldy, witryny i zbieranina tematycznych gadżetów.
Stołów jest tak mało, że współbiesiaduje się innymi turystami.
Bardzo skromne menu (trzy zupy, trzy rodzaje pierogów, kilka dań głównych i trzy desery) - to zazwyczaj dobrze rokuje, bo kucharz skupia się na minimum dań.
Skupia się, to dobre słowo, bo nad zwykłymi zupami (cebulowa i czosnkowa) pilnie pracował z pół godziny.
W ramach dania głównego był żydowski kawior, czyli odmiana pasztetu (bardzo smaczny)
oraz kaczka w żurawinie, która niestety nie była za dobra (twarda i gumiasta), ale podawana dodatkowo zasmażana kapusta i buraczki, były pierwsza klasa.
Pascha (rodzaj sernika na zimno) na deser.
Ogólnie lokal był z rodzaju etnicznej cepelii, nastawiony bardziej na ilość, a nie na jakość.
Jeżeli chcecie zjeść rewelacyjne żydowskie żarło to proponuję wybrać się do... Lublina (w przyszłości postaram się Wam przybliżyć tajemniczy lokal).
Natomiast jeśli pragniecie, w blogowym świecie, poobcować z żydowską kulturą, to zapraszam na bloga Boba Majse.
wtorek, 17 maja 2011
Fafik's travels 16 - Wieliczka
Kopalnia soli Wieliczka.
Perła, a właściwie kryształ polskiej turystyki.
Nie bez powodu wpisana na pierwszą, światową listę dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego UNESCO.
Liczy sobie 9 poziomów, z których pierwszy sięga na głębokość 64 metrów, zaś ostatni leży 327 metrów pod powierzchnią ziemi. Łączna długość chodników, łączących około 3000 wyrobisk (chodników, pochylni, komór eksploatacyjnych, jezior, szybów, szybików), przekracza 300 km.
Trasa turystyczna ma długość 3 km, składa się z 20 komór, położonych na głębokościach od 64 do 135 metrów (poziom I-III). Czas zwiedzania to ok. 2 godziny.
Dane z Wikipedii
Nie będę Was dalej zanudzał faktami.
Zapraszam na spacer po współczesnej Morii.
Jedną z zalet podziemnego świata jest fakt zachowania dla potomności wielu pomników rzeźbionych w stylu socrealistycznym (zwaliste, kanciaste postacie), które na potęgę były radośnie utylizowane na powierzchni naszego kraju.
Największe wrażenie robi Kaplica świętej Kingi, będąca największą podziemną świątynią na świecie.
Większość tego co się tutaj znajduje, wykonana jest z soli kamiennej, poczynając od posadzki,
poprzez rzeźby, płaskorzeźby, ołtarz, krzyż (poniższa płaskorzeźba ma tylko 11 cm grubości!!!),
do olśniewających żyrandoli.
Na zakończenie mam mały apel, który i tak nic nie zmieni.
ZNACZNIE OGRANICZYĆ ILOŚĆ ZWIEDZAJĄCYCH!!!
Jak dla mnie można spokojnie podnieść ceny biletów, które już obecnie tanie nie są (49 zł dla dorosłych).
Raz w życiu, można się szarpnąć na taki wydatek.
W dniu mojej wizyty, nie było tam wielkich tłumów, jakie zazwyczaj przewijają się przez to miejsce.
Jednak dało się odczuć atmosferę kombinatu wycieczkowego.
Zbyt liczne grupy wchodziły na siebie bez przerwy, większość zwiedzających była zwykłym bydłem, bezmyślnie błyskającym fleszami jak na dyskotece, rzucającym czerstwe żarty i bon moty oraz nierozumiejącym co się do nich mówi.
Moim zdaniem zwiedzanie tego miejsca przez dzieciaki jest totalną pomyłką.
Większość z nich za parę dni, zapomni wszystkie widziane atrakcje, może oprócz wylizanej soli, po której je zemdli.
Niepotrzebnie hałasują, marudzą i zawadzają.
Można też zróżnicować rodzaje i ceny tras, a nie wszystkich przeganiać tą samą drogą.
Podejrzewam, że znaczna większość turystów, ograniczyłaby się do pobytu we wspomnianej kaplicy.
Dla bardziej zainteresowanych, można uruchomić dłuższe trasy i głębsze poziomy.
Zatem z Wieliczką mam problem.
Z jednej strony ochoczo zachęcam Was do zobaczenia tych podziemnych cudów, natomiast z drugiej radzę się kilka razy poważnie zastanowić, czy chcecie tam jechać, bo jeżeli ma to być wyprawa na zasadzie zaliczenia atrakcji, to darujcie sobie.
Mniej ludzkich chuchów, dłużej kopalnia pociągnie.
Perła, a właściwie kryształ polskiej turystyki.
Nie bez powodu wpisana na pierwszą, światową listę dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego UNESCO.
Liczy sobie 9 poziomów, z których pierwszy sięga na głębokość 64 metrów, zaś ostatni leży 327 metrów pod powierzchnią ziemi. Łączna długość chodników, łączących około 3000 wyrobisk (chodników, pochylni, komór eksploatacyjnych, jezior, szybów, szybików), przekracza 300 km.
Trasa turystyczna ma długość 3 km, składa się z 20 komór, położonych na głębokościach od 64 do 135 metrów (poziom I-III). Czas zwiedzania to ok. 2 godziny.
Dane z Wikipedii
Nie będę Was dalej zanudzał faktami.
Zapraszam na spacer po współczesnej Morii.
Jedną z zalet podziemnego świata jest fakt zachowania dla potomności wielu pomników rzeźbionych w stylu socrealistycznym (zwaliste, kanciaste postacie), które na potęgę były radośnie utylizowane na powierzchni naszego kraju.
Największe wrażenie robi Kaplica świętej Kingi, będąca największą podziemną świątynią na świecie.
Większość tego co się tutaj znajduje, wykonana jest z soli kamiennej, poczynając od posadzki,
poprzez rzeźby, płaskorzeźby, ołtarz, krzyż (poniższa płaskorzeźba ma tylko 11 cm grubości!!!),
do olśniewających żyrandoli.
Na zakończenie mam mały apel, który i tak nic nie zmieni.
ZNACZNIE OGRANICZYĆ ILOŚĆ ZWIEDZAJĄCYCH!!!
Jak dla mnie można spokojnie podnieść ceny biletów, które już obecnie tanie nie są (49 zł dla dorosłych).
Raz w życiu, można się szarpnąć na taki wydatek.
W dniu mojej wizyty, nie było tam wielkich tłumów, jakie zazwyczaj przewijają się przez to miejsce.
Jednak dało się odczuć atmosferę kombinatu wycieczkowego.
Zbyt liczne grupy wchodziły na siebie bez przerwy, większość zwiedzających była zwykłym bydłem, bezmyślnie błyskającym fleszami jak na dyskotece, rzucającym czerstwe żarty i bon moty oraz nierozumiejącym co się do nich mówi.
Moim zdaniem zwiedzanie tego miejsca przez dzieciaki jest totalną pomyłką.
Większość z nich za parę dni, zapomni wszystkie widziane atrakcje, może oprócz wylizanej soli, po której je zemdli.
Niepotrzebnie hałasują, marudzą i zawadzają.
Można też zróżnicować rodzaje i ceny tras, a nie wszystkich przeganiać tą samą drogą.
Podejrzewam, że znaczna większość turystów, ograniczyłaby się do pobytu we wspomnianej kaplicy.
Dla bardziej zainteresowanych, można uruchomić dłuższe trasy i głębsze poziomy.
Zatem z Wieliczką mam problem.
Z jednej strony ochoczo zachęcam Was do zobaczenia tych podziemnych cudów, natomiast z drugiej radzę się kilka razy poważnie zastanowić, czy chcecie tam jechać, bo jeżeli ma to być wyprawa na zasadzie zaliczenia atrakcji, to darujcie sobie.
Mniej ludzkich chuchów, dłużej kopalnia pociągnie.
poniedziałek, 16 maja 2011
Bizarre Bite 2 - Pierś z kurczaka w sosie rabarbarowym
Witam w kolejnym odcinku z serii "Wpuść faceta między gary, to ci kuchnię spali".
W pierwszej odsłonie, w ramach wczesnowiosennych smaków, robiłem szpinakowy krem.
Ktoś z Was odważył się powtórzyć kulinarny eksperyment w domu?
Tym razem korzystając z typowych wiosennych warzyw, zainspirowany tym przepisem, postanowiłem zmaltretować kurę.
PIERŚ Z KURCZAKA W SOSIE RABARBAROWYM, NA WARZYWNYM CHRUŚCIE Z MARCHEWKI, SZPARAGÓW ORAZ RABARBARU
Składniki:
- filet z kurczaka,
- 2 marchewki,
- 1 pietruszka,
- pół pęczka szparagów,
- 5 łodyg rabarbaru,
- 2 litry wody,
- oliwa,
- bazylia + ostra papryka + cynamon,
- 10 łyżek cukru,
- sól.
Czas przygotowania: około 1 godziny.
Sposób przygotowania:
Marchewki, pietruszkę, szparagi skrobiemy, a rabarbar obieramy ze skórki.
Kroimy w 15-20 cm słupki, a następnie gotujemy w posłodzonej wodzie kompocik.
Najpierw marchew i pietruszka, jak zaczną mięknąć wrzucamy szparagi, a na sam koniec rabarbar.
Należy uważać, żeby rabarbar kompletnie nie rozmiękł i nie rozpadł się!!!
W międzyczasie smażymy/pieczemy kurzęci cyc.
Na zakończenie robimy sos.
Do patelni z tłuszczem po kurczaku, wlewamy ze trzy chochelki "kompotu" z warzyw, do tego dorzucamy drobno pokrojone kawałki najbardziej rozmiękniętego rabarbaru (1-2 łodygi), dodajemy przyprawy i odparowujemy aż zgęstnieje.
Z warzyw układamy fantazyjny stosik, na którym spoczną kawałki kurki, polane sosem.
Tak przygotowane danie, serwujemy zachwyconym gościom.
Jak na pierwsze smażenie kurczaka i gotowanie warzyw, wydaje mi się, że wyszło zadowalająco.
Sos wyszedł rewelacyjny i nic nie mam zamiaru w nim zmieniać.
Idealny do wszelkiego rodzaju mięs, w zastępstwie jesiennych żurawin.
Reszta do dopracowania (grubość słupków, ewentualne doprawienie mięsa, ewentualne pieczenie).
Ze szkód mogę wymienić tylko kuchenkę gazową, umazaną w pryskającym wszędzie tłuszczu.
W ramach ciekawostki powiem Wam, że nawet płyn po gotowanych roślinach, smakuje prawie jak kompot, zatem nic się nie zmarnowało.
W pierwszej odsłonie, w ramach wczesnowiosennych smaków, robiłem szpinakowy krem.
Ktoś z Was odważył się powtórzyć kulinarny eksperyment w domu?
Tym razem korzystając z typowych wiosennych warzyw, zainspirowany tym przepisem, postanowiłem zmaltretować kurę.
PIERŚ Z KURCZAKA W SOSIE RABARBAROWYM, NA WARZYWNYM CHRUŚCIE Z MARCHEWKI, SZPARAGÓW ORAZ RABARBARU
Składniki:
- filet z kurczaka,
- 2 marchewki,
- 1 pietruszka,
- pół pęczka szparagów,
- 5 łodyg rabarbaru,
- 2 litry wody,
- oliwa,
- bazylia + ostra papryka + cynamon,
- 10 łyżek cukru,
- sól.
Czas przygotowania: około 1 godziny.
Sposób przygotowania:
Marchewki, pietruszkę, szparagi skrobiemy, a rabarbar obieramy ze skórki.
Kroimy w 15-20 cm słupki, a następnie gotujemy w posłodzonej wodzie kompocik.
Najpierw marchew i pietruszka, jak zaczną mięknąć wrzucamy szparagi, a na sam koniec rabarbar.
Należy uważać, żeby rabarbar kompletnie nie rozmiękł i nie rozpadł się!!!
W międzyczasie smażymy/pieczemy kurzęci cyc.
Na zakończenie robimy sos.
Do patelni z tłuszczem po kurczaku, wlewamy ze trzy chochelki "kompotu" z warzyw, do tego dorzucamy drobno pokrojone kawałki najbardziej rozmiękniętego rabarbaru (1-2 łodygi), dodajemy przyprawy i odparowujemy aż zgęstnieje.
Z warzyw układamy fantazyjny stosik, na którym spoczną kawałki kurki, polane sosem.
Tak przygotowane danie, serwujemy zachwyconym gościom.
Jak na pierwsze smażenie kurczaka i gotowanie warzyw, wydaje mi się, że wyszło zadowalająco.
Sos wyszedł rewelacyjny i nic nie mam zamiaru w nim zmieniać.
Idealny do wszelkiego rodzaju mięs, w zastępstwie jesiennych żurawin.
Reszta do dopracowania (grubość słupków, ewentualne doprawienie mięsa, ewentualne pieczenie).
Ze szkód mogę wymienić tylko kuchenkę gazową, umazaną w pryskającym wszędzie tłuszczu.
W ramach ciekawostki powiem Wam, że nawet płyn po gotowanych roślinach, smakuje prawie jak kompot, zatem nic się nie zmarnowało.
niedziela, 15 maja 2011
Komiksowa Warszawa 2011
W ramach wspólnego odcinka Saturday Zbok Fever oraz Qltury week, krótka relacja z zakończonej dzisiaj Komiksowej Warszawy oraz obowiązkowo zdobyte na niej pin-up girls ;D
Autor: Arkadiusz Klimek
Jak wspominalem badjże w zeszlym tygodniu, tegoroczna edycja festiwalu odbywała się w PeKiNie, towarzysząc Targom Książki.
Pomysł bardzo dobry z wielu powodów:
- na festiwal przychodziło sporo "książkowych" gosci",
- komiksowe stoiska w wejsciu do Sali Kongresowej,
- punkt centralny stolicy (wszędzie blisko - PKP, żarcie, spanie),
- ciągłe ogłoszenia o różnych panelach dyskusyjnych i autografach, w targowym węźle informacyjnym,
- "kameralne" i ciche miejsce sesji autografowej, itp.
Autor: Lukasz Poller
Rewelacyjnym pomysłem, było rozdawnictwo autografów przez tych samych autorów (większosć), podczas wszystkich dni imprezy.
Dzięki temu miałem więcej okazji do uczestniczenia w różnych spotkaniach z autorami, redaktorami i wydawnictwami.
Autor: Lukasz Okólski
Pewne sprawy zgrzytały:
- wędrówki wsród gamachowych labityntów w poszukiwaniu "leninowej sali obrad",
- niektórzy rysownicy nie pojawili się na sesji autografowej,
- pomyłki w nazwiskach autorów, na karteczkach oraz nieznajomosć ich facjat, przez osoby odpowiedzialne za ich sadzanie przy stolikach.
Autor: Robert Sienicki
Na spotkaniach autorsko-wydawniczych, można było się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy:
- wydawcy potwierdzili, że obecny rok w Polsce jest bardzo ciemną, gleboką, komiksową dupą z megazaparciem, z powodu kryzysu ogólnoswiatowego, nieszczęsnego VATu, bucowatego Empiku, piractwa internetowego, znikomego zainteresowania społeczeństwa ogólnopojętą kulturą,
- dali kilka ciekawych komiksowych zapowiedzi,
- pewien młody autor, planuje emigrację do USA,
- pan Polch udowadniał, że ostatnia częsć Funky'ego ma sens, co się wyjasni w ostatnim odcinku,
- natomiast z planowanej ekranizacji wypadł Matthew Mcconaughey, w jego miejsce pojawiła się kandydatura aktora z serialu "Lost",
- pewien scenarzysta marzy o napisaniu scenariusza do spinoffa Thorgala i ma nawet fajny pomysł,
- być może w magazynie Star Wars, redaktor Drewnowski skorzysta z mojego spontanicznego pomysłu, usystematyzowania chronologicznego, głównych wątków pojawiających się w zeszytach serii.
Autor: Wojtek Birek
Stoiska targowe posiadali wszyscy komiksowi wydawcy.
Brak było tylko gieldy komiksowej z archiwaliami, ktora raczej i tak jest zbędna, bo od czego mamy allegro.
Autor: Tony Sandoval
Generalnie Festiwal nadal jest rozwojowy i ma spory potencjał.
Po dotarciu kilku szczegółów, będzie cudowanie ;D
Autor: Alfonso Zapico
Za rok z chęcią znowu tutaj powrócę.
Autor: Rafal Szlapa
Tymczasem w przyszłym miesiącu, szykują się aż dwa komiksowe festiwale ;D
Na początku w Poznaniu, a pod koniec w Gdańsku ;)))
Autor: Tomek Lesniak
Papcio Chmiel jeszcze żyje!!!
Ma się swietnie pomimo 88 lat i był chyba najbardziej oblężonym autorem z wszystkich ;)
Na koniec zagadka.
What is it??? ;D
P.s. Ten wpis jest taki beznadziejny z powodu szwankującego bloga ;(
PIERDOLONY BLOGGERZE!!! I HATE YOU!!!
Autor: Arkadiusz Klimek
Jak wspominalem badjże w zeszlym tygodniu, tegoroczna edycja festiwalu odbywała się w PeKiNie, towarzysząc Targom Książki.
Pomysł bardzo dobry z wielu powodów:
- na festiwal przychodziło sporo "książkowych" gosci",
- komiksowe stoiska w wejsciu do Sali Kongresowej,
- punkt centralny stolicy (wszędzie blisko - PKP, żarcie, spanie),
- ciągłe ogłoszenia o różnych panelach dyskusyjnych i autografach, w targowym węźle informacyjnym,
- "kameralne" i ciche miejsce sesji autografowej, itp.
Autor: Lukasz Poller
Rewelacyjnym pomysłem, było rozdawnictwo autografów przez tych samych autorów (większosć), podczas wszystkich dni imprezy.
Dzięki temu miałem więcej okazji do uczestniczenia w różnych spotkaniach z autorami, redaktorami i wydawnictwami.
Autor: Lukasz Okólski
Pewne sprawy zgrzytały:
- wędrówki wsród gamachowych labityntów w poszukiwaniu "leninowej sali obrad",
- niektórzy rysownicy nie pojawili się na sesji autografowej,
- pomyłki w nazwiskach autorów, na karteczkach oraz nieznajomosć ich facjat, przez osoby odpowiedzialne za ich sadzanie przy stolikach.
Autor: Robert Sienicki
Na spotkaniach autorsko-wydawniczych, można było się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy:
- wydawcy potwierdzili, że obecny rok w Polsce jest bardzo ciemną, gleboką, komiksową dupą z megazaparciem, z powodu kryzysu ogólnoswiatowego, nieszczęsnego VATu, bucowatego Empiku, piractwa internetowego, znikomego zainteresowania społeczeństwa ogólnopojętą kulturą,
- dali kilka ciekawych komiksowych zapowiedzi,
- pewien młody autor, planuje emigrację do USA,
- pan Polch udowadniał, że ostatnia częsć Funky'ego ma sens, co się wyjasni w ostatnim odcinku,
- natomiast z planowanej ekranizacji wypadł Matthew Mcconaughey, w jego miejsce pojawiła się kandydatura aktora z serialu "Lost",
- pewien scenarzysta marzy o napisaniu scenariusza do spinoffa Thorgala i ma nawet fajny pomysł,
- być może w magazynie Star Wars, redaktor Drewnowski skorzysta z mojego spontanicznego pomysłu, usystematyzowania chronologicznego, głównych wątków pojawiających się w zeszytach serii.
Autor: Wojtek Birek
Stoiska targowe posiadali wszyscy komiksowi wydawcy.
Brak było tylko gieldy komiksowej z archiwaliami, ktora raczej i tak jest zbędna, bo od czego mamy allegro.
Autor: Tony Sandoval
Generalnie Festiwal nadal jest rozwojowy i ma spory potencjał.
Po dotarciu kilku szczegółów, będzie cudowanie ;D
Autor: Alfonso Zapico
Za rok z chęcią znowu tutaj powrócę.
Autor: Rafal Szlapa
Tymczasem w przyszłym miesiącu, szykują się aż dwa komiksowe festiwale ;D
Na początku w Poznaniu, a pod koniec w Gdańsku ;)))
Autor: Tomek Lesniak
Papcio Chmiel jeszcze żyje!!!
Ma się swietnie pomimo 88 lat i był chyba najbardziej oblężonym autorem z wszystkich ;)
Na koniec zagadka.
What is it??? ;D
P.s. Ten wpis jest taki beznadziejny z powodu szwankującego bloga ;(
PIERDOLONY BLOGGERZE!!! I HATE YOU!!!
środa, 11 maja 2011
Fafik's travels 16 - Kraków: Bracka 6
Jak wspominałem w poprzednim wpisie, ostatni pobyt w Krakowie polegał na totalnym obijaniu się oraz napychaniu bandziucha.
Żeby wypoczynek był maksymalnie wygodny i wszędzie było bardzo blisko (trzeba oszczędzać łapy), zdecydowaliśmy się z Pankiem na miejscówkę w samym sercu miasta, tuż przy Starym Rynku, na ulicy uwiecznionej w piosence pana Turnaua.
Nietypowy hotel - Bracka 6, znajduje się na drugim piętrze zabytkowej kamienicy.
Jak łatwo się domyśleć, apartamenty powstały z dawnych mieszkań, które zostały odpowiednio przeprojektowane do gościnnych celów.
Cały apartament z jakiego korzystaliśmy, stanowił otwartą przestrzeń, z kącikiem wypoczynkowym,
w pełni wyposażonym aneksem kuchennym (kuchenka, lodówka, expres do kawy, czajnik, naczynia, sztućce, itp.),
zapomniałem z wrażenia zrobić zdjęcia
przeszkloną łazienką
oraz przestronną sypialnią.
Pomimo tego, że mieszkanie znajdowało się obok tętniącego życiem rynku, na którym odbywały się koncerty z okazji beatyfikacji JP2, we wnętrzu panowała kompletna cisza i spokój.
Pewnie dlatego, że okna wychodziły na wewnętrzny, maleńki dziedziniec kamienicy.
To był jedyny minusik tego miejsca, ale wiadomo, że coś za coś.
W tym wypadku błogi spokój, za brak widoku.
Krótko podsumowując.
Idealne miejsce na pobyt w Krakowie!!!
Żeby wypoczynek był maksymalnie wygodny i wszędzie było bardzo blisko (trzeba oszczędzać łapy), zdecydowaliśmy się z Pankiem na miejscówkę w samym sercu miasta, tuż przy Starym Rynku, na ulicy uwiecznionej w piosence pana Turnaua.
Nietypowy hotel - Bracka 6, znajduje się na drugim piętrze zabytkowej kamienicy.
Jak łatwo się domyśleć, apartamenty powstały z dawnych mieszkań, które zostały odpowiednio przeprojektowane do gościnnych celów.
Cały apartament z jakiego korzystaliśmy, stanowił otwartą przestrzeń, z kącikiem wypoczynkowym,
w pełni wyposażonym aneksem kuchennym (kuchenka, lodówka, expres do kawy, czajnik, naczynia, sztućce, itp.),
zapomniałem z wrażenia zrobić zdjęcia
przeszkloną łazienką
oraz przestronną sypialnią.
Pomimo tego, że mieszkanie znajdowało się obok tętniącego życiem rynku, na którym odbywały się koncerty z okazji beatyfikacji JP2, we wnętrzu panowała kompletna cisza i spokój.
Pewnie dlatego, że okna wychodziły na wewnętrzny, maleńki dziedziniec kamienicy.
To był jedyny minusik tego miejsca, ale wiadomo, że coś za coś.
W tym wypadku błogi spokój, za brak widoku.
Krótko podsumowując.
Idealne miejsce na pobyt w Krakowie!!!
piątek, 6 maja 2011
Fafik's travels 16 - Kraków
Już dawno nie urządziłem sobie takiego typu wyjazdu.
Zazwyczaj moje podróże wiążą się z obowiązkami zawodowymi lub są typowo turystyczne, nastawione na zwiedzanie i poznawanie świata.
Ten wyjazd był czysto rekreacyjny, bez napinania się, że coś trzeba zobaczyć, zwiedzić, sfotografować.
Kilkudniowe leżenie do góry brzuchem, przerywanie testowaniem kolejnych knajp.
Przy okazji nieumiarkowanego jedzenia, było też obfite picie, dzięki temu utwierdziłem się w przekonaniu, że obecnie moimi ulubionymi winami, są te robione z ze szczepu Gewurztraminer.
Kraków, miasto którego żadnemu dorosłemu Polakowi raczej przedstawiać nie trzeba.
Obowiązkowy punkt wyjazdowy wycieczek szkolnych.
W kolejnych wpisach spodziewajcie się zatem czegoś o spaniu, jedzeniu i jednej "obowiązkowej" wycieczce ;)
Zazwyczaj moje podróże wiążą się z obowiązkami zawodowymi lub są typowo turystyczne, nastawione na zwiedzanie i poznawanie świata.
Ten wyjazd był czysto rekreacyjny, bez napinania się, że coś trzeba zobaczyć, zwiedzić, sfotografować.
Kilkudniowe leżenie do góry brzuchem, przerywanie testowaniem kolejnych knajp.
Przy okazji nieumiarkowanego jedzenia, było też obfite picie, dzięki temu utwierdziłem się w przekonaniu, że obecnie moimi ulubionymi winami, są te robione z ze szczepu Gewurztraminer.
Kraków, miasto którego żadnemu dorosłemu Polakowi raczej przedstawiać nie trzeba.
Obowiązkowy punkt wyjazdowy wycieczek szkolnych.
W kolejnych wpisach spodziewajcie się zatem czegoś o spaniu, jedzeniu i jednej "obowiązkowej" wycieczce ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)