Kolejne BFK za pasem.
O ile zeszłoroczna impreza była mocno kameralna, to tym razem zebrało się więcej luda.
Nektarem nęcącym komiksowe pszczółki był Szymon B., który sam nie stronił od polskiego miodku pitnego, podczas sesji autograficznej;)
Przyznaję, że po raz pierwszy zdarzyło mi się widzieć (a jestem etatowym kolejkowiczem), zgodnie stojących w jednym sznurze ciał, zwykłych czytelników, jak i komiksowych celebrytów.
To tylko pokazuje skalę fanatyzmu, na punkcie tego Pana.
Wracając do samej imprezy, nadal uważam ją za moją ulubioną, z całego kalendarza festiwali.
Plusów jest kilka:
- samo miasto Gdańsk (wiem dla wielu jest to spory minus, bo położony peryferyjnie na mapie kraju),
- interesujące tematy spotkań,
- pełen profesjonalizm organizatorów,
- fajna pora roku,
- darmowy wstęp i ciekawy katalog.
Chyba najbardziej podoba mi się sama organizacja, bez napinania się, bez rozbuchanego do granic możliwości grafiku zajęć.
Widać, że dobrze znają swoje siły na zamiary.
BFK jest małym festiwalem (raczej takim pozostanie), natomiast w przypadku Łodzi, czy Warszawy, odnoszę wrażenie, że ludzie za nie odpowiedzialni, z jednej strony starają się pokazać, jakie one są wielkie, atrakcyjne i superhiperduper, a mentalnie cały czas tkwią w niszowo-konwentowych klimatach, od których zaczynali.
Lista grzechów jest spora:
- obsuwy kolejnych punktów programu,
- mylenie i nie rozpoznawanie zaproszonych artystów, przez osoby odpowiedzialne za posadzenie ich przy stolikach autografowych,
- totalny chaos podczas samej sesji,
- brak klarownych zasad wrysowywania się, stąd zdarzają się chamy stojące z całymi naręczami komiksów, dla cioci, brata, sąsiadki i chorej siostrzenicy, wpychanie się w kolejkę i zajmowanie miejsc dla gromady nieobecnych kumpli (tak ciężko uregulować ją taśmociągiem, jak na lotniskach?),
- rozlokowanie atrakcji po całym mieście,
- często błędny zakres czasowy, przeznaczony na spotkanie z danym artystą (za krótko, za długo),
- sadzanie przy sąsiednich stolikach, gwiazd różnego formatu (do jednej stoją dzikie tłumy, a druga w tym czasie nerwowo dłubie w nosie).
- osoby teoretycznie pilnujące ludzi w kolejce, zamiast starać się wyciszać, często-gęsto gorące emocje, sami jeszcze je windują.
Podejrzewam, że stopień wyszkolenia tych ludzi, w zakresie pierwszej pomocy, panowania nad tłumem itp. jest mierny.
Najgorsze jest to, że te same błędy powtarzają się na każdej imprezie.
Totalna stagnacja w tych sprawach, tylko program z roku na rok bogatszy ;]
Na małych festiwalach tych problemów nie ma, bo i atrakcji mniej, jednak na dużych chyba za coś płacę w ramach wstępu.
No tak.
Plakaty, ulotki, medialna promocja, katalogi, wikt i opierunek dla gwiazd.
To kosztuje ;)
Na fanów, dla których jest to robione, już nie starcza.
Osobiście wolałbym, mniej atrakcji, mniej gwiazd, mniej imprez towarzyszących, na które i tak nie mam czasu, byle miało to ręce i nogi.
Tak właśnie jest na tych mniejszych festiwalach (BSzK, Ligatura, BFK, LeSzeK).
Wracając na zakończenie do tegorocznego Bałtyckiego Festiwalu Komiksowego, najbardziej pozytywnym zaskoczeniem była La Masakra ;DDD
Zgadzam się z Grzegorzem Januszem, że to może być polski, komiksowy album roku.
ZAJEBIOZA!!!
Subiektywna relacja znajduje się u Olgi Wróbel, która była wyjątkowo zapracowana ;)
Zwyczajowo kończąc, przedstawiam moje ssssskarbeńka dwa ;D
Na pytanie RongRong Luo, co ma narysować?
Wyjątkowo, jak nigdy, zamiast powiedzieć to co zwykle, czyli postać kobieca, wzruszyłem tylko ramionami ;]
Po części dlatego, że moja znajomość angielszczyzny ogranicza się do... rozumienia jej, po części, chciałem się przekonać, co narysuje sama z siebie.
Spodziewałem się Czerwonego Królika, otrzymałem profil... dziewczęcia ;D
Chyba mam to na ryju wymalowane, że specjalizuję się w kolekcjonowaniu lasek ;)))
U Simona, miałem sprecyzowaną prośbę, zatem z pomocą tłumaczącej Olgi, pokornie błagałem o biblijną Marię Magdalenę, bądź Maryję w ciąży ;)
Chyba wziął mnie za zboczeńca (zatem prawidłowo).
Naszkicował Matko Bosko z Jezuskiem i Trzema Królami Pingwinami.
Ma chłop fantazję ;DDD
Zupełnie pozafestiwalowo, miałem przyjemność poznać Ewę & Gosię, wręczając tej pierwszej nagrodę za wygraną w pierwszym, blogowym konkursie.
Bardzo sympatyczne dziewczyny ;)
Dodatkowo, przekonałem się na własne oczy, jaki komiksowy ugór, próbowało uprawiać wydawnictwo Abiekt.
Tym bardziej podziwiam ;)
poniedziałek, 27 czerwca 2011
wtorek, 21 czerwca 2011
Fafik's travels 18 - Cypr
W przedostatnim odcinku SZF, Panek zdradził Wam, że pod koniec kwietnia byłem na Cyprze.
Typowo służbowy pobyt (zatem krótki oraz nieciekawy), wiązał się z gościnnymi występami konferencyjnymi na Uniwersytecie Cypryjskim w stolicy kraju - Nikozji.
Na zwiedzanie, plażowanie
oraz zajadanie cypryjskich przysmaków
było mało czasu.
Zresztą miasto oferuje niewiele interesującej, turystycznej rozrywki.
Jednego dnia, razem z pięknymi towarzyszkami, udaliśmy się do Larnaki, w której podziwiałem:
- Kościół Ajos Lazaros z IX wieku,
Wybudowany na grobie Łazarza (po wskrzeszeniu przez Chrystusa, założył tutaj gminę chrześcijańską).
- Meczet Al-Kebir.
Typowo służbowy pobyt (zatem krótki oraz nieciekawy), wiązał się z gościnnymi występami konferencyjnymi na Uniwersytecie Cypryjskim w stolicy kraju - Nikozji.
Na zwiedzanie, plażowanie
oraz zajadanie cypryjskich przysmaków
było mało czasu.
Zresztą miasto oferuje niewiele interesującej, turystycznej rozrywki.
Jednego dnia, razem z pięknymi towarzyszkami, udaliśmy się do Larnaki, w której podziwiałem:
- Kościół Ajos Lazaros z IX wieku,
Wybudowany na grobie Łazarza (po wskrzeszeniu przez Chrystusa, założył tutaj gminę chrześcijańską).
- Meczet Al-Kebir.
czwartek, 16 czerwca 2011
Kobuz 3 na wsi
Prawie rok temu przywoływałem z otchłani pamięci, miniony urok rodzinnej wsi.
Jakoś tak znowu zebrało mi się na wspominki, zatem przeglądając rodzinne, olbrzymie archiwum fotograficzne (pykanie zdjęć to jedna z wielu form ekspresji mojego taty), natrafiłem na fenomenalną perłę kronikarską!!!
Wyobraźcie sobie, że w czasach schyłkowej komuny (jakiś 1985 rok), na zapyziałym, ubłoconym, szarym osiedlu PGR, przed jednym z kilku niskich bloków, zawisł... szybowiec.
Lotnictwo to chyba największy ojcowski konik.
Odkąd sięgam pamięcią, kleił modele, jeździł z nimi na zawody, przywoził z nich nagrody i mistrzowskie tytuły, ciągał nas po pokazach lotniczych oraz był zawsze pierwszym, wiejskim gapiem, gdy gdzieś w okolicy wylądowało coś fruwającego.
Zatem jakoś specjalnie się nie zdziwiłem, gdy tato pewnego lata, przed naszym blokiem, postawił metalowy postument, na którym zmontował przywieziony w częściach (nie pytajcie skąd i jak go zdobył) szybowiec - SZD-21-2B Kobuz 3.
Ależ to była sensacja dla wieśniaków oraz frajda dla dzieciaków ;)
Do kabiny można było wchodzić i bawić się w prawdziwych pilotów, tym bardziej że stery były całkowicie sprawne.
Jedynie pulpit sterowniczy został wymontowany,
ale już takie gumowe ustrojstwo, do którego piloci sikali w trakcie lotu, pozostało i też było sprawne ;D
Po latach stania na wolnym powietrzu, bez odpowiedniej ochrony i konserwacji oraz przy intensywnym, szczeniackim użytkowaniu, szybowiec uległ rozpadowi ;]
Pozostały same metalowe wsporniki, które obecnie służą do rozpinania linek na pranie.
Jak się kiedyś dowiedziałem, że obecnie ten konkretny model jest absolutnym, kolekcjonerskim rarytasem (zbudowano tylko 31 sztuk, do naszych czasów dotrwały jakieś pojedyncze niedobitki), to się tylko złapałem za głowę.
Pozostały cudowne wspomnienia, kilka zdjęć i prawdopodobnie jakieś detaliczne pozostałości, w ojcowych hałdach śmieci... ups znaczy się pamiątek i potrzebnych rzeczy ;D
Jakoś tak znowu zebrało mi się na wspominki, zatem przeglądając rodzinne, olbrzymie archiwum fotograficzne (pykanie zdjęć to jedna z wielu form ekspresji mojego taty), natrafiłem na fenomenalną perłę kronikarską!!!
Wyobraźcie sobie, że w czasach schyłkowej komuny (jakiś 1985 rok), na zapyziałym, ubłoconym, szarym osiedlu PGR, przed jednym z kilku niskich bloków, zawisł... szybowiec.
Lotnictwo to chyba największy ojcowski konik.
Odkąd sięgam pamięcią, kleił modele, jeździł z nimi na zawody, przywoził z nich nagrody i mistrzowskie tytuły, ciągał nas po pokazach lotniczych oraz był zawsze pierwszym, wiejskim gapiem, gdy gdzieś w okolicy wylądowało coś fruwającego.
Zatem jakoś specjalnie się nie zdziwiłem, gdy tato pewnego lata, przed naszym blokiem, postawił metalowy postument, na którym zmontował przywieziony w częściach (nie pytajcie skąd i jak go zdobył) szybowiec - SZD-21-2B Kobuz 3.
Ależ to była sensacja dla wieśniaków oraz frajda dla dzieciaków ;)
Do kabiny można było wchodzić i bawić się w prawdziwych pilotów, tym bardziej że stery były całkowicie sprawne.
Jedynie pulpit sterowniczy został wymontowany,
ale już takie gumowe ustrojstwo, do którego piloci sikali w trakcie lotu, pozostało i też było sprawne ;D
Po latach stania na wolnym powietrzu, bez odpowiedniej ochrony i konserwacji oraz przy intensywnym, szczeniackim użytkowaniu, szybowiec uległ rozpadowi ;]
Pozostały same metalowe wsporniki, które obecnie służą do rozpinania linek na pranie.
Jak się kiedyś dowiedziałem, że obecnie ten konkretny model jest absolutnym, kolekcjonerskim rarytasem (zbudowano tylko 31 sztuk, do naszych czasów dotrwały jakieś pojedyncze niedobitki), to się tylko złapałem za głowę.
Pozostały cudowne wspomnienia, kilka zdjęć i prawdopodobnie jakieś detaliczne pozostałości, w ojcowych hałdach śmieci... ups znaczy się pamiątek i potrzebnych rzeczy ;D
poniedziałek, 13 czerwca 2011
niedziela, 12 czerwca 2011
Leszek z Lublina
Kolejny tydzień kulturowej posuchy...
Zatem znowu muszę się sprężyć oraz spiąć poślady i próbować coś popisać oględnie qlturalnie.
Niech będzie.
Tym razem popastwię się nad lubelskimi, bilbordowymi Przygodami Leszka, które miałem przyjemność obejrzeć, dotknąć i polizać.
Przebieg akcji, został tydzień temu opisany na łamach internetowego Zinola.
Teraz przedstawię Wam własną wizję lokalną, której dokonałem wczorajszym popołudniem.
Gdzieś w połowie drogi między Placem Litewskim, a Ogrodem Saskim, czyli w ścisłym centrum miasta, aczkolwiek w bocznej uliczce, na tyłach, a dokładnej bocznej ścianie dyskontu spożywczego, znajduje się 5 (pięć) zdezelowanych ram bilbordowych, które posłużyły jako plansze tegoż komiksu.
We wspomnianej relacji, nie ma zamieszczonej pełnej wersji przygód, dlatego zanim przejdę do samej oceny akcji, macie niepowtarzalną okazję, zapoznać się z całością.
Jak powiedział scenarzysta, komiks równie dobrze można czytać w obu kierunkach, ja pozwolę sobie zamieścić plansze w wersji klasycznej, czyli od lewej do prawej (za pierwsze nieostre zdjęcie, serdecznie przepraszam).
Jak widać na ostatnim zdjęciu, KOMIKS wzbudza zainteresowanie wśród przechodniów.
O samym scenariuszu wiele powiedzieć się nie da, bo cóż można przedstawić w pięciu odrębnych kadrach, w dodatku będąc ograniczonym wymaganiami (treściami) narzucanymi przez sponsora/kuratora akcji.
Zatem odrobinę uwagi poświęcę samym rysunkom Macieja Pałki, który moim zdaniem zmalował się świetnie.
Obrazki najlepiej oglądać z bliska, gdyż na takich dużych powierzchniach, znajduje się dużo szczególików (patrz zdjęcie otwierające posta) oraz mistrzowskie wykorzystanie dostępnego materiału i faktury.
Zastanawiam się, czy malownicze okoliczności przyrody (obecność azotolubnych pokrzyw i czarnych bzów, wskazuje na częste nawiedzanie tego miejsca, przez miłośników złotego trunku, którzy dodatkowo pozostawiają tu materiał dowodowy), były brane przy odmalowaniu treści na planszach.
Sami przyznacie, że jedno z drugim fajnie kontrastuje i koresponduje ;)
W szerszym kontekście, idealnie pokazuje to, gdzie w społecznych (polskich) potrzebach, funkcjonuje szeroko pojęta KULTURA.
Mimowolnie, codziennie się z nią stykamy, lejąc zazwyczaj szerokim strumieniem ignorancji i niezrozumienia.
Jeszcze gorzej ma się KOMIKS, który...
... czyli stanowi integralną część tejże olewanej kultury.
Podsumowując króciutko.
Chłopaki-Lubliniaki! Odwaliliście kawał zajebistej roboty!
Pokazujecie, że jak się chce, to się może ;)
Inna sprawa jest taka, że zwykli ludzie i środowisko komiksowe, leją na to sikiem prostym ;]
Trzymam kciuki za kolejne akcje ;D
Nie zapominajcie o kropli, która drąży kamień ;)))
Na zakończenie chciałbym zauważyć, że Lublin jest jednym z piątki finałowych miast (pozostałe to: Gdańsk, Katowice, Warszawa, Wrocław), ubiegających się o miano Europejskiej Stolicy Kultury.
Widać to na każdym kroku, bo miasto, włodarze, działacze i mieszkańcy, starają się na każdym kroku, żeby nią się stało. Ewidentnie widać, że wszystkim bardzo zależy, a ja mocno kibicuję temu zadupiu ;D
Jutro przyjeżdżają jurorzy konkursu oceniać postępy, a przy okazji wydawana jest książka o lokalnej kulturze (w tym o komiksie).
Zatem znowu muszę się sprężyć oraz spiąć poślady i próbować coś popisać oględnie qlturalnie.
Niech będzie.
Tym razem popastwię się nad lubelskimi, bilbordowymi Przygodami Leszka, które miałem przyjemność obejrzeć, dotknąć i polizać.
Przebieg akcji, został tydzień temu opisany na łamach internetowego Zinola.
Teraz przedstawię Wam własną wizję lokalną, której dokonałem wczorajszym popołudniem.
Gdzieś w połowie drogi między Placem Litewskim, a Ogrodem Saskim, czyli w ścisłym centrum miasta, aczkolwiek w bocznej uliczce, na tyłach, a dokładnej bocznej ścianie dyskontu spożywczego, znajduje się 5 (pięć) zdezelowanych ram bilbordowych, które posłużyły jako plansze tegoż komiksu.
We wspomnianej relacji, nie ma zamieszczonej pełnej wersji przygód, dlatego zanim przejdę do samej oceny akcji, macie niepowtarzalną okazję, zapoznać się z całością.
Jak powiedział scenarzysta, komiks równie dobrze można czytać w obu kierunkach, ja pozwolę sobie zamieścić plansze w wersji klasycznej, czyli od lewej do prawej (za pierwsze nieostre zdjęcie, serdecznie przepraszam).
Jak widać na ostatnim zdjęciu, KOMIKS wzbudza zainteresowanie wśród przechodniów.
O samym scenariuszu wiele powiedzieć się nie da, bo cóż można przedstawić w pięciu odrębnych kadrach, w dodatku będąc ograniczonym wymaganiami (treściami) narzucanymi przez sponsora/kuratora akcji.
Zatem odrobinę uwagi poświęcę samym rysunkom Macieja Pałki, który moim zdaniem zmalował się świetnie.
Obrazki najlepiej oglądać z bliska, gdyż na takich dużych powierzchniach, znajduje się dużo szczególików (patrz zdjęcie otwierające posta) oraz mistrzowskie wykorzystanie dostępnego materiału i faktury.
Zastanawiam się, czy malownicze okoliczności przyrody (obecność azotolubnych pokrzyw i czarnych bzów, wskazuje na częste nawiedzanie tego miejsca, przez miłośników złotego trunku, którzy dodatkowo pozostawiają tu materiał dowodowy), były brane przy odmalowaniu treści na planszach.
Sami przyznacie, że jedno z drugim fajnie kontrastuje i koresponduje ;)
W szerszym kontekście, idealnie pokazuje to, gdzie w społecznych (polskich) potrzebach, funkcjonuje szeroko pojęta KULTURA.
Mimowolnie, codziennie się z nią stykamy, lejąc zazwyczaj szerokim strumieniem ignorancji i niezrozumienia.
Jeszcze gorzej ma się KOMIKS, który...
... czyli stanowi integralną część tejże olewanej kultury.
Podsumowując króciutko.
Chłopaki-Lubliniaki! Odwaliliście kawał zajebistej roboty!
Pokazujecie, że jak się chce, to się może ;)
Inna sprawa jest taka, że zwykli ludzie i środowisko komiksowe, leją na to sikiem prostym ;]
Trzymam kciuki za kolejne akcje ;D
Nie zapominajcie o kropli, która drąży kamień ;)))
Na zakończenie chciałbym zauważyć, że Lublin jest jednym z piątki finałowych miast (pozostałe to: Gdańsk, Katowice, Warszawa, Wrocław), ubiegających się o miano Europejskiej Stolicy Kultury.
Widać to na każdym kroku, bo miasto, włodarze, działacze i mieszkańcy, starają się na każdym kroku, żeby nią się stało. Ewidentnie widać, że wszystkim bardzo zależy, a ja mocno kibicuję temu zadupiu ;D
Jutro przyjeżdżają jurorzy konkursu oceniać postępy, a przy okazji wydawana jest książka o lokalnej kulturze (w tym o komiksie).
czwartek, 9 czerwca 2011
X-men. First class
Z całej fantastycznej, marvelowskiej ferajny, drużyna X-men oraz ich niewiarygodne przygody podobają mi się najbardziej.
Nie zgłębiałem dlaczego akurat oni.
Może chodzi o dużą różnorodność i możliwości bohaterów.
Może temat odwiecznego ścierania się dobra i zła.
Może problematyka odmienności oraz jej społecznej akceptacji.
Spider, tak jak Supek jest zbyt harcerzykowaty, Fantastyczna Czwórka wydumana, Daredevil stosunkowo słabo znany na polskim rynku, ewentualnie liczy się Punisher i jego brutalna vendetta.
Pomimo mojego wykształcenia, prawdopodobieństwo rzeczywistego pojawienia się mutantów wśród Homo sapiens, wydaje się najbardziej prawdopodobne.
Ot, zwykła mała mutacja (przestawienie niewielkiej sekwencji genów) i już młody, zbuntowany nastolatek, może za pomocą pryszczy na twarzy, wytwarzać międzywymiarowe portale.
Zatem chyba najbardziej chodzi o rys prawdopodobieństwa i realizmu ;D
Poprzez pokazanie pierwszych, wspólnych przygód, motywów działań, mozolnej nauki panowania nad swoimi mocami, genezę jednego z najważniejszych wątków tego uniwersum (konfliktu między Profesorem X oraz Magneto), umieszczenie opowieści w rzeczywistych, historycznych wydarzeniach (konflikt kubański), najnowsze przygody zmutowanych są kolejną kinową próbą urealnienia superbohaterów.
Czy udaną?
Poprzednie części cyklu, były jednym, efektownym fajerwerkiem, tym razem efekty specjalne również są bardzo smakowite, jednak nie dominują nad całą opowieścią, która głównie prowadzona jest wokół poszukiwań Magneto, nazistowskiego oprawcy oraz chęci odwetu za doznane krzywdy.
Czarny charakter, jak zwykle w tego typu produkcjach, ma niecny plan zapanowania nad światem, w związku z czym należy mu przeszkodzić w osiągnięciu tego celu.
Pojawia się cała ferajna nowych mutantów, nie pokazywanych w poprzednich częściach.
W fabule poukrywanych jest sporo smaczków dla fanów komiksowej serii, jak i poprzednich filmów.
Dla każdego coś miłego.
Nic dziwnego, skoro za reżyserkę zabrał się jeden z ostatnich odnowicieli tego typu kinowej konwencji, który wcześniej popełnił rewelacyjny obraz, opowiadający o tym co by było, gdyby za bieganie w kolorowych rajtuzach wzięli się zwykli ludzie.
Po wymiksowaniu tych wszystkich składników powstał film... letni ;)
Idealna, jednorazówka na letnie popołudnie.
Jest o niebo lepszy od niesławnej Genezy Wolverina, lepszy od poprzednich części cyklu, jednak zupełnie średni wśród reszty komiksowej pulpy.
Od siebie mogę tylko dodać, że przy tak poprowadzonej historii, dużo bliżej jest mi do filozofii wyznawanej przez Magneto i Bractwo Złych Mutantów ;)
Nie zgłębiałem dlaczego akurat oni.
Może chodzi o dużą różnorodność i możliwości bohaterów.
Może temat odwiecznego ścierania się dobra i zła.
Może problematyka odmienności oraz jej społecznej akceptacji.
Spider, tak jak Supek jest zbyt harcerzykowaty, Fantastyczna Czwórka wydumana, Daredevil stosunkowo słabo znany na polskim rynku, ewentualnie liczy się Punisher i jego brutalna vendetta.
Pomimo mojego wykształcenia, prawdopodobieństwo rzeczywistego pojawienia się mutantów wśród Homo sapiens, wydaje się najbardziej prawdopodobne.
Ot, zwykła mała mutacja (przestawienie niewielkiej sekwencji genów) i już młody, zbuntowany nastolatek, może za pomocą pryszczy na twarzy, wytwarzać międzywymiarowe portale.
Zatem chyba najbardziej chodzi o rys prawdopodobieństwa i realizmu ;D
Poprzez pokazanie pierwszych, wspólnych przygód, motywów działań, mozolnej nauki panowania nad swoimi mocami, genezę jednego z najważniejszych wątków tego uniwersum (konfliktu między Profesorem X oraz Magneto), umieszczenie opowieści w rzeczywistych, historycznych wydarzeniach (konflikt kubański), najnowsze przygody zmutowanych są kolejną kinową próbą urealnienia superbohaterów.
Czy udaną?
Poprzednie części cyklu, były jednym, efektownym fajerwerkiem, tym razem efekty specjalne również są bardzo smakowite, jednak nie dominują nad całą opowieścią, która głównie prowadzona jest wokół poszukiwań Magneto, nazistowskiego oprawcy oraz chęci odwetu za doznane krzywdy.
Czarny charakter, jak zwykle w tego typu produkcjach, ma niecny plan zapanowania nad światem, w związku z czym należy mu przeszkodzić w osiągnięciu tego celu.
Pojawia się cała ferajna nowych mutantów, nie pokazywanych w poprzednich częściach.
W fabule poukrywanych jest sporo smaczków dla fanów komiksowej serii, jak i poprzednich filmów.
Dla każdego coś miłego.
Nic dziwnego, skoro za reżyserkę zabrał się jeden z ostatnich odnowicieli tego typu kinowej konwencji, który wcześniej popełnił rewelacyjny obraz, opowiadający o tym co by było, gdyby za bieganie w kolorowych rajtuzach wzięli się zwykli ludzie.
Po wymiksowaniu tych wszystkich składników powstał film... letni ;)
Idealna, jednorazówka na letnie popołudnie.
Jest o niebo lepszy od niesławnej Genezy Wolverina, lepszy od poprzednich części cyklu, jednak zupełnie średni wśród reszty komiksowej pulpy.
Od siebie mogę tylko dodać, że przy tak poprowadzonej historii, dużo bliżej jest mi do filozofii wyznawanej przez Magneto i Bractwo Złych Mutantów ;)
czwartek, 2 czerwca 2011
Fafik's travels 17 - Wielka Brytania: Brighton
Pod koniec kwietnia, byłem na krótkim, służbowym (konferencyjnym) wyjeździe w Brighton.
Jeżeli miałbym porównywać go, do jakiegoś polskiego miasta, prawdopodobnie padłoby na Sopot, z racji nadmorskiego położenia, letniskowego charakteru, miejscami podobnej zabudowy oraz mola.
Tak jak polski kurort, Brighton jest typową, turystyczną jednodniówką.
Oprócz wspomnianego pomostu, można tam zobaczyć były królewski pałac,
poleżeć na kamienistej plaży
oraz przespacerować się po pobliskich, malowniczych klifach.
Oczywiście będąc u Brytoli nie sposób zaliczyć ichniego fajfokloka ;)
Ostatnie zdjęcie specjalnie dla Pana Kimonka, który zaskakuje (w komentarzu) swoją wiedzą na temat okolic Brighton.
Subskrybuj:
Posty (Atom)