piątek, 12 marca 2010

Christophe Chaboute i jego komiksy

Kilka miesięcy temu, wydawnictwo Egmont w ramach nowej linii wydawniczej „Zebra” (dzieła w czerni i bieli), przedstawił komiks „Henri Desire Landru”, czyli rzecz o seryjnym mordercy, który zabijał kobiety na początku XX wieku we Francji.
Podczas jego procesu, wiele niejasności nie zostało nigdy wyjaśnionych, a sam podejrzany (ostatecznie skazany na śmierć przez ścięcie gilotyną), nigdy nie przyznał się do zabójstwa 10 kobiet i syna jednej z nich.
Chaboute przedstawił swoją wizję zdarzeń, rozgrywających się w podparyskim Gambais, gdzie niepoślednią rolę odgrywają pewien żołnierz i jego kochanka. Może nie jest to scenariuszowy kunszt, jaki przedstawił Moore we „From hell”, jednak nie należy wymagać od wszystkich dzieł zawierających kryminalne zagadki, stopnia zawiłości mistrzowskich rozgrywek szachowych. Składanie klocków Lego też przynosi wiele radości, a jedno i drugie to tak de facto rozrywka.
Kreska - na pierwszy rzut oka toporna i kanciasta, przez co może sprawiać wrażenie dość brzydkiej, do tej historii pasuje jednak jak ulał. Dodatkowo autor sprawnie posługuje się czarnymi plamami tak, że momentami mogą kojarzyć się z „Sin City” Franka Millera. Co prawda można by marudzić jak Sebastian Chosiński albo Dominik Szcześniak, że twarze (szczególnie kobiet) są do siebie dość podobne i emocjonalnie prezentują się jak „Zdziwiona Lola”. Z drugiej strony życzyłbym wielu innym rysownikom publikowanym w naszym zacnym kraju, takiego obycia z ołówkiem i tuszem.
Ostatecznie komiks ten sprawił, że chciałem poznać kolejne produkcje Chaboute, więc zapowiedź „Czyśćca” w ramach cyklu „Plansze Europy” spowodowała szybsze bicie serca.
Jest to opowieść o młodym, samotnym japiszonie, który pewnego dnia dziedziczy po kompletnie nieznanej ciotce (pewnie równie samotnej jak i on sam) wielki dom, a kilka dni później na skutek splotu nieszczęśliwych zdarzeń traci wszystko i ostatecznie ląduje w tytułowym czyśćcu.
Po drodze dostaje się bezdusznym politykierom, dążącym po trupach do celu (a propos tutaj dzisiejsza próbka fatalnie rozumianej poprawności politycznej, gdzie debil nie chcąc nikogo obrazić bezpośrednio, plecie totalnie idiotyczne androny).
Jest też coś o osobistych aniołach i o tym, kto nim jest dla kogo?
Scenariuszowo jest na tyle przyzwoicie, że sam zacząłem się zastanawiać nad swoim życiem, co by było gdyby.
Rysunkowo bez zmian, oprócz dodanych kolorów w tonacji brunatno-beżowej. Gdzieś jednak ginie millerowy efekt operowania rozległymi plamami. Inaczej się jednak tego zrobić nie dało, bo jak narysować bezbarwne (niewidoczne) dusze w czarno – białym komiksie.
Oba komiksy Krzyśka pokazują, że bardzo sprawny z niego rzemieślnik, jeśli nie artysta ;-) Z chęcią sięgnę po kolejne pozycje tego autora, jeśli zawitają w Kraju nad Wisłą.

Nawiązując jeszcze do czyśćca, w zeszłym roku mój pies Fafik miał okazję przebywać w Limbo (czymś na kształt tegoż, jednak z tym nie utożsamiane), znajdującym się w uroczym, chorwackim miasteczku Rovinj.



Konsumpcja na schodach, znakomitych sandwiczy popijanych cappuccino, serwowanych przez melancholijną właścicielkę, z jednoczesnym obserwowaniem zdyszanych, wspinających się tuż obok turystów i rozleniwionych, grzejących się w słońcu kotów = jedno z najmilszych wspomnień minionego lata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz