
Entuzjastyczne recenzje opublikowano w prasie (Przekrój czy Machina) oraz w internecie - Polter, Ziniol, Kultura Liberalna.
Generalnie w większości z nich odczuwalny jest ton, że mamy do czynienia z dziełem, obok którego nie wolno przejść obojętnie.
Świetnie opowiedzianą historią o chłopakach "szalejących" w latach osiemdziesiątych, narysowaną krechą specjalnie do niej skrojoną.
Z perspektywy nałogowego pochłaniacza mogę napisać, że jest to przeciętny komiks.
Ot zwykła biografia, przeciętnego nastolatka, z przygodami jakich wiele, rysowanymi dla znajomych w zeszycie od matematyki.
Zaraz, zaraz... przecież o tym również jest w przytaczanych recenzjach ;)
Dlaczego więc nie dołączam się do grona klakierów?
Ponieważ do oceniania (recenzowania) czegokolwiek potrzebna jest perspektywa, a dokładniej punkt odniesienia.
Tym punktem, w tym konkretnym przypadku jest rysunkowa autobiografia Zygmunta Similaka, która przeszła prawie bez echa.
Część pierwsza "Opowieści okupacyjne" wydana została w 2009 roku,

kontynuacja "W cieniu gwiazdy" to jeszcze grudniowa świeżynka.

Na zrecenzowanie pierwszej części zdecydowała się Gildia oraz Kolorowe Zeszyty (internet), a także łódzka Gazeta Wyborcza (obydwie części).
Parafrazując w skrócie recenzję "Spranych..." z Poltera - komiks pokazuje jak wyglądało zwyczajne życie w czasie wojny i w początkach PRLu, bohaterami są mały Zygi i jego kumple, starający się normalnie (jak na dzieciaki przystało) funkcjonować w tych trudnych czasach, dodatkowo atutem jest jego "łódzkość".
Tak jak w poprzednim przypadku, stwierdzam że to zwykłe, komiksowe przeciętniactwo.
Dlaczego taki rozdźwięk w środowiskowej ocenie dwóch podobnych pozycji?
Mam dwie hipotezy.
Po pierwsze wiek recenzentów i czas snutej historii.
Nie chce mi się specjalnie googlać wieku recenzentów, ale podejrzewam że rodzili się gdzieś w latach 70-80, czyli załapują się na tzw. nostalgię za dzieciństwem i wszystkim co z tym związane (Syrenki, Kasprzaki, saturatory, tapiry, leginsy i ostre makijaże, tanie wina oraz rock który nie umarł), stąd być może te wszystkie ochy i achy nad historią Typuci & Co.
Drugie przypuszczenie jest bardziej bolesne, a nakierowała mnie na nie Olga Wróbel wczorajszą wypowiedzią dla Kolorowych Zeszytów, którą pozwolę sobie zacytować:
W nurcie krytyki, podobało mi się to, co napisał Karol Konwerski, chyba na facebooku (jeżeli się mylę i przypisuję tę myśl niewłaściwemu autorowi, przepraszam) o środowiskowym samozachwycie i chwaleniu z automatu wszystkiego, co się tylko da z dwóch przyczyn: albo ku chwale polskiego komiksu albo według mechanizmu "lubię go/ją, pijemy razem na festiwalu, nie mogę powiedzieć, że to kiepskie, bo będzie mu/jej przykro".
Zastanawiam się jakby wyglądała recenzja "Spranych dżinsów" w "karkołomnym, lecz po prawdzie bardzo trafnym" ;) porównaniu do kwaziautobiograficznych "Na szybko spisane" Śledzia.
Ciekawe dlaczego wychwalany komiks nie załapał się do pięćdziesiątki albumów typowanych w kuriozalnym Komiks Roku?
Więcej obiektywizmu Drodzy Państwo!