Miałem wrzucić wpis w środę, ale wypadł mi z Pankiem nagły wyjazd do stolicy i dopiero teraz wróciłem.
Nie przepadam za Warszawą, wręcz mnie wszystko boli (najbardziej głowa), jak mam tam jechać.
To miasto nawet nie próbuje być ładne.
Rozumiem że Hitler i Stalin zrobili co swoje i po wojennych prawie całkowitych zniszczeniach, odrodziła się z gruzów jak feniks z popiołów, tylko że odbudowano ją byle jak i z byle czego.
Minie jeszcze wiele lat zanim naprawione zostaną te wszystkie szkody.
Każde normalne nadrzeczne miasto zwraca głównie swoje oblicze właśnie ku wodzie, natomiast tutaj Wisła jest martwa.
Zdaję sobie sprawę, że jako "metropolia" daje wiele możliwości rozwoju, lansu i znajomości i niektórzy zachłystują się tym faktem.
Dwa razy w życiu miałem sposobność sprowadzenia się za chlebem do Warszafki, tylko że jako zwykły wiejski kundel, najzwyczajniej w świecie kołowacieję tutaj, a poza tym nie mam aż takich potrzeb, jakie to miasto mogłoby zaspokoić, zatem dziękuję i pobiegam po lesie, a od czasu do czasu poświęcę się i przyjadę do wielkiego miasta.
Jednak nie miało być o Warszawie tylko o chorwackich rozkoszach podniebienia.
Tutejsza kuchnia to takie pomieszanie kuchni śródziemnomorskiej (oliwki, owoce morza), włoszczyzny w postaci makaronów oraz mięsnej słowiańszczyzny.
Typowo bałkańska potrawa - Ćevapčići
to w uproszczeniu zwykłe mielone, tylko bardziej pikantne i w innym kształcie.
Jak makaron to koniecznie z morskimi robalami,
natomiast ryż podawany jest z kałamarnicowym atramentem i kawałkami ich ciałek.
Linje na zaru,
czyli kalmary z grila (jadłem to codziennie).
Na "deser" przegrzebki (muszle św. Jakuba),
zapiekane z masłem oryginalnie we własnych muszlach.
Jeszcze odrobina soku z cytryny i jesteśmy w raju.
W Polsce niektóre restauracje serwują przegrzebki, tylko że każą sobie płacić jak za zboże, a poza tym jest to potrawa która nie znosi mrożenia (tylko takie u nas są dostępne), więc zazwyczaj na talerzu ląduje kawałek gumiastej podeszwy.
To już koniec chorwackich klimatów ;/
Pisząc o tym kraju posiłkowałem się Przewodnikiem turystycznym National Geographic "Chorwacja" autorstwa Piers'a Letcher'a.
Książka napisana z jajem, z dużą ilością anegdot, jednym słowem najlepszy przewodnik z jakim do tej pory podróżowałem.
Jedyną jego wadą są fatalnej jakości plany miast, ale i tak góruje nad wszelakimi Pascalami, które są takim "Autostopem przez galaktykę" - dużo informacji, zazwyczaj przedawnionych lub nie mających odzwierciedlenia w rzeczywistości.
o matko, zrobiłam się głodna ;-)
OdpowiedzUsuńa co do warszafki, to jestem rodowitą warszafką i w wieku 5 lat z okładem uciekłam z niej do małego miasteczka...wracam z sentymentem i zgrozą .Pzdr
mam jęzor na brodzie !!!! wszystko, co lubię tutaj bezwstydnie leży na talerzu!
OdpowiedzUsuńrównież tęsknię za takim jedzeniem, choć już powoli przestawiłem się na rodowity tryb zimowy czyli chleb ze smalcem, bigos, barszcz oraz masa tłuszczu i słodyczy ;D
OdpowiedzUsuń