Nie ma co ukrywać, że wędrówki po biebrzańskich bagnach są dość ekstremalne. Owszem na części szlaków postawione są wygodne kładki z tablicami informacyjnymi,
a także wysokie wieże obserwacyjne,
jednakże żeby dostać się do miejsc gdzie mamy dużą szansę zaobserwowania łosia lub rzadkiego ptactwa, musimy dosłownie wkroczyć w bagno. Tak jak to z gracją prezentuje moja tegoroczna towarzyszka.
Technik taplania się w bagnie jest kilka:
- w wysoce specjalistycznych butach traperskich (moim zdaniem szkoda butów, chyba że kogoś stać),
- w kaloszach (nie polecam, bo są miejsca tak głębokie, że błoto się przeleje i będzie nieprzyjemnie, a śmiganie w wysokich woderach nie ma większego sensu),
- na bosaka (bardzo lubię ten styl, ale ryzykuje się okaleczenie łapek ostrymi liśćmi turzycy, łodygami trzcin lub pozostałościami po innych turystach),
- w starych tenisówkach, wiązanych za kostkę (po latach zbierania doświadczeń na tego typu szlakach polecam najbardziej, noga zabezpieczona jest przed ostrymi przedmiotami, zmoknięta i tak będzie w każdym poprzednim sposobie, but nie ma szans zostać w błocie, a wierzcie że bagno wciąga jak diabli, po wszystkim przynajmniej tanich butów nie żal).
Nie radzę zbaczania z wyznaczonych szlaków, choć czasem ich oznaczenie pozostawia wiele do życzenia.
Bagna są zdradliwe tak samo jak góry i wystarczy niewielkie zejście ze ścieżki, a możemy wpaść w pułapkę po pas, szyję, a nawet głębiej. Dość boleśnie przekonali się o tym hitlerowcy, tropiący tutaj polskich partyzantów (podobno topili się setkami).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz