poniedziałek, 6 grudnia 2010

Komiksowa dekada - 2000


Mija pierwsze dziesięciolecie, odkąd zainteresowałem się komiksem na poważnie.
Według standardów szkolnictwa, jestem dopiero w komiksowej podstawówce.
Dalej chcę zgłębiać tą wiedzę, w szkole średniej i na studiach ;)
Znam swoje miejsce w szeregu i nie nazywam się jeszcze komiksowym znawcą (alfą i omegą).

Chciałbym się z Wami podzielić moimi dziesięcioletnimi zmaganiami z tą materią, zdając sobie sprawę, że część informacji które podam, mogą być błędne i wynikają najczęściej z niewiedzy w danej kwestii.
Nie jestem ani badaczem, ani działaczem, bardziej uważnym obserwatorem.
Pokuszę się o wygłoszenie kilku opinii, ale proszę je traktować jako pobożne żale i życzenia fana ;-)

W dzieciństwie jak każdy dzieciak z mojego pokolenia, posiadałem pojedyncze przygody Tytusa, Romka i A’Tomka, Kajka i Kokosza (szczególnie utkwił mi w pamięci album „W krainie borostworów”) czy komiksy Baranowskiego i Wróblewskiego.
Każda wyprawa do miasta, kończyła się zazwyczaj zakupem jakiegoś kolorowego zeszytu, które były wystawione w księgarni, w wielkim pudle na ladzie.

Później z czytania komiksów wyrosłem, a one same trafiły do piwnicy.
Prawdopodobnie nic by się w tej kwestii nie zmieniło, gdyby nie praca Pana Świetlicowego w pobliskiej podstawówce.
Dzieci permanentnie musztrowałem, żeby zbytnio nie były rozwydrzone,

a ja w tym czasie przeglądałem książeczki z obrazkami ;)
Były tam również komiksy z tymi samymi bohaterami, jakie sam posiadałem.
Z braku laku zacząłem je czytać i totalnie wsiąkłem w ten klimat.
Nagle jako dorosły człowiek odkryłem, że humor Christy czy Papcia Chmiela posiada drugie dno, totalnie niezrozumiałe dla dzieciaków, że te „infantylne” obrazki to są małe dzieła sztuki, w które autor włożył wiele pracy.

Rynek komiksowy właśnie budził się do życia, po dziesięcioletnim okresie „Wielkiej Smuty”, o którym nie miałem jeszcze zielonego pojęcia.
Kompletnie nie wiedziałem o istnieniu takiego wydawnictwa jak TM-Semic, które zalało Polskę zeszytami o przygodach trykociarzy, strzelających promieniami z dupy (swoją drogą to hasło zaistniało w mojej świadomości jakieś pół roku temu).
Komiks rodzimy praktycznie nie istniał, a jeżeli już, to funkcjonował w podziemiu.
Jednym słowem nieświadomie ominęła mnie CIEMNA, GŁĘBOKA, KOMIKSOWA OTCHŁAŃ.

Zatem wkraczałem w światek w momencie, gdy na ryneczku dogorywał wspomniany TM-Semic, o którym dowiedziałem się dzięki przejętej (za bezcen) kolekcji przygód Batmana (do teraz jest to mój ulubiony superbohater).
Koleżanka na studiach podarowała mi swój zestaw orbitowskich Thorgali.
To było jak powiew świeżej bryzy, bo jakimś cudem ten bohater był mi totalnie nieznany.
Twórczość Grzegorza Rosińskiego na wiochę nie dotarła (sic!).
Gdzieś między nimi zaplątana była opowieść o małym stworku z planety Daar, przypadkowo wplątanym w misję zbawienia swojego świata, po przeczytaniu którego moja miłość do komiksu zapłonęła jak stóg siana.
W księgarniach raczkował obecny potentat rynkowy – Egmont Polska, wydający kolejne przygody Thorgala (notabene te, od których jego przygody przestały ekscytować), Siedmioróg zapodał sensacyjną serię „XIII”.
Kioski okupował „Świat Komiksu”, czyli poligon doświadczalny Egmontu. W tym roku wystartował jako strona internetowa.
Żałuję, że nie utrzymał się na rynku, tak jak reszta komiksowych magazynów.
Szczególnie żal zaczynającego się wtedy „Produktu”, w którym finalny rzyg z pierwszej opowieści z serii „Osiedle Swoboda”, był dla mnie, bogobojnego wieśniaczka jak kubeł zimnej wody.
Dziękuję Ci Śledziu za przemycie zaślepionych w kwestii wiary oczu.
Zarysowałeś czarny monolit, który później Prosiak i reszta „heretyków” rozbiła w pył ;-)
Dodatkowo w pierwszym numerze Produktu, ukazał się kilkuplanszowy „Przypadek Rajmunda K”, obłędnie narysowany przez Andrzeja Janickiego.
Dla człowieka nie zaznajomionego z twórczością Andreasa czy Otomo (mistrzów szczegółowej kreski) to był szok, że komukolwiek się chce wkładać tyle pracy w rysowanie „śmiesznych” obrazków.
Poznańskie wydawnictwo Zin Zin Press publikuje "AQQ" (obecnie również istniejące tylko w sieci) - doskonałe źródło wiedzy o nowym środowisku.

W kinach królował Matrix, a wspomniany Ryba popełniła maleńki pastisz tego filmu, dołączony do magazynu „Świat Gier Komputerowych”.
Tym zeszytem postanowiłem wkręcić znajomych z mojego „uniwersytetu” zajmującego się kitem i kitowaniem ;D
Ksero komiksu, z którego pieczołowicie pousuwałem rybki (tak wtedy Michał sygnował swoje prace), a w ich miejsce wrysowałem swoje symbole, przedstawiłem jako swój debiut obrazkowy.
Wszyscy nabrali się na ten żart.
Sorry Śledziu za ten niewinny plagiat ;-)

Stare, archiwalne komiksy najczęściej przejmowałem od znajomych, którzy już się nimi nie interesowali.
Brakującą kolekcję Batmanów uzupełniłem w jedynym sklepie komiksowym, jaki wtedy zdołałem przypadkowo odkryć.
Z perspektywy czasu wiem, że to co zaoszczędziłem na przejętych kolekcjach, dałem sobie z nadmiarem wyskubać w tamtym sklepie.
Nowości kupowałem głównie w Empiku – magazyny, natomiast albumy w księgarniach sieci Matras, gdzie posiadałem kartę zniżkową.

Tak się zaczęła moja chorobliwa miłość, mająca w chwili obecnej wszelakie znamiona nałogu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz