poniedziałek, 20 grudnia 2010
Komiksowa dekada - 2010
Mijający rok był taki sobie, ani jakoś specjalnie dobry, ani też tragiczny.
Kultura Gniewu hucznie obchodziła swoje dziesięciolecie, przy okazji wydając różne wspominkowe integrale: „Prosiacek”, „Zakazany owoc”, „Osiedle Swoboda”.
Egmont wprowadza na rynek kolejną zeszytówkę, tym razem w klimacie fantasy.
Po niepełnym roku widać, że niestety się nie przyjęła ;-(
Od Timofa na półkę trafia kilka fajnych komiksów:
„Latarnia”,
„Zbyt cool by dało się zapomnieć”
czy najlepszy (w mojej skromnej ocenie) komiks Szyłaka „Sceny z życia murarza”.
Jako że rok właśnie mija, potwierdzam swoje zdanie że jest to najlepszy polski komiks roku 2010.
Celowo nie uwzględniłem komiksu-legendy, który wszyscy typują na triumfatora, bo to "tribute-składak" jest.
Cały czas drogo i mało ;) publikuje Mucha, z czego najfajniejsza jest „Tajna wojna”.
Z zaskoczenia Albatros serwuje nam adaptację powieści Stevena Kinga „Mroczna Wieża”.
Rewelacyjnie wydane, w przystępnej cenie, z największych sił trzymam kciuki!
Wydawnictwo Literackie mające do tej pory na swoim koncie „Koziołki Matołki”, na koniec roku wydaje „Genesis” Crumba.
Tajemnicza Czarna Materia podejmuje zmasowany atak na kioski „Konstruktem”.
Nadal nie potrafię ustosunkować się do tej pozycji.
Rok wyjątkowo obrodził w festiwale, wystawy, warsztaty i spotkania komiksowe.
Dzięki temu pojeździłem sobie odrobinę po kraju.
Zaczęło się w Poznaniu, w zimowej scenerii na Ligaturze.
Fajnie było wrócić do miasta, w którym spędziłem sześć studenckich lat ;)
Następnie Bydgoska Sobota z Komiksem, którą wspominałem tutaj.
Festiwal rozwija się i nieźle rokuje, grunt żeby nie zabrakło chęci i sponsorów.
W kwietniu zamiast marcowej padłej WSKi, była pierwsza Komiksowa Warszawa w mrocznych otchłaniach Basenu Artystycznego.
Zdarzali się malkontenci, ja nie narzekam ;)
Fajna miejscówka, klimat trochę inny niż wcześniej, na każdym kroku było widać ogromne zaangażowanie organizatorów, kilka rzeczy do dopracowania.
Trochę ubolewam, że nie dałem rady dojechać na drugiego LeSzKa do Lublina, gdzie spodziewałem się doznań podobnych do tych, wyniesionych z mojego pierwszego pobytu w Gdańsku, do którego po raz kolejny zawitałem pod koniec czerwca - moja relacja tutaj.
W październiku tradycyjnie była Łódź (pisałem o niej w tym miejscu), która z roku na rok coraz bardziej mnie męczy.
Niby festiwal się rozrasta i oferuje moc atrakcji, jednak za tą ilością wcale nie podąża jakość.
Kronikarskiej potrzebie stała się zadość, dla dopełniania całości maznę jeszcze jakieś podsumowanie i pokuszę się o zaprezentowanie karkołomnego Top 10 Dekady.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz