piątek, 3 grudnia 2010

Kriss kontra Thorgal oraz ...



Na naszym komiksowym ryneczku ostatnio pojawiły się od razu dwie księgi komiksowej legendy - Thorgal.
Trzydziesta druga część przygód dzielnego wikinga pod tytułem - Bitwa o Asgard oraz pierwsza część odpryskowa, opowiadająca dzieje najbardziej krwistej postaci z tej sagi - Kriss de Valnor.

Główna seria zaczęła pośmiardywać stęchlizną tak gdzieś w okolicach dwudziestego tomu.
On stracił pamięć, rodzinka poszła w rozsypkę, zła kobieta ciągle mąciła, potem on odzyskał wspomnienia, familię i razem ruszyli w podróż dookoła świata, później facio podupadł na zdrowiu, wróciła wiedźma z jego synem ale ją ukatrupili źli ludzie.
Brunet z blizną wreszcie odnalazł spokój i zajął się tym co każdy mężczyzna lubi najbardziej - ciepłe piwo, zimne kobiety, TV i pety (czy jakoś tak).
A na poważnie - wrócił w rodzinne strony i chwilowo korzystał z emerytury, podczas gdy jego synalek Jolan zajął się tępieniem zła na świecie.

Jednym słowem brazylijska telenowela.

W międzyczasie zmienił się scenarzysta, a rysownik otworzył kolejny etap rysowania (malowania) w swojej twórczości.

Jolan poszedł czeladniczyć u mistrza, a najmłodszy synalek Aniel okazał się diabłem wcielonym.
Historię zaczęto opowiadać dwutorowo - kolejne inicjacje J.T. oraz kłopoty wychowawcze Aegirssonów.
W najnowszej odsłonie przyszywana matka (mentor czyli Manthor) posłała Jolana po jabłka, a najmłodsza latorośl nawiała z domu, zatem ojczulek znów musiał ruszyć w drogę.

To już nawet nie jest telenowela, tylko kino familijne!

Sente miał tchnąć nowe życie w podtatusiałego bohatera i nawet mu się odrobinę udało, patrząc przez pryzmat schyłkowych dokonań van Hamme'a.
Szkoda że jego scenariusze są takie przegadane.
Poza tym biedak niestety musi odgrzewać non stop tego samego klopsa, który w jednym miejscu już się z lekka przypalił, ogólnie przysechł i gdzieniegdzie nasiąkł zjełczałym tłuszczem.
Dodawanie kolejnych przypraw (wszystko wskazuje na to, że w kolejnych odcinkach będą orientalne smaki) za wiele nie pomoże.
Czytając kolejne odcinki na języku pozostaje coraz grubszy osad lukru, bez grama pieprzu czy goryczy.

Rosiński po zmianie stylu złapał chwilowo wiatr w żagle, ale chyba znowu mu pyta opada.
Zdarzają się plansze (szczególnie pejzaże) wycyzelowane, wymuskane i wypieszczone do ostatniego pociągnięcia pędzlem, ale jest też gros takich, z serii "kolorowe kredki w pudełeczku noszę".
Generalnie widać okrutne zmęczenie materiałem.

Tutaj wkracza ognista Kriss.
Co prawda teoretycznie zginęła pod koniec 28 tomu, ale przecież poczciwina Thorgal też kilka razy padał zupełnie martwy.
Kriss jest najlepiej skonstruowaną postacią w całej serii.
Wyrachowana, piękna, inteligentna, ma jasno sprecyzowane cele i dąży do nich po trupach.
Przecież nie zarzyna się kury znoszącej złote jajka, tym bardziej że ta kura potrafi niejednemu kogutowi pogonić kota.
Zatem babeczka staje przed sądem bogini Frei, żeby wyspowiadać się ze swojego podłego żywota.
W opowieści pojawiają się znane z serii osoby, rozwijane są epizodyczne wątki i wyjaśniane sekrety z życia gwiazdy.
Ogólnie scenariuszowo jest odrobinę lepiej niż u harcerzyka, choć wydaje się że kobita też traci jajniki, a całe zło jakiego się dopuściła, to przez podłe życie rzucające jej kłody pod nogi.

Za rysunki zabrał się Giulio de Vita.
Rysownik nie kopiuje kreski mistrza Grzesia, choć rysowane przez niego postacie zachowują charakter pierwowzorów.
Rysunki są bardziej drapieżne i ostre. Początkowo wykonane z dbałością o szczegóły, jednak pod koniec albumu stają się już odrobinę chaotyczne i robione jakby w pośpiechu.
Jednym słowem Giulio daje radę, choć mógłby się postarać bardziej.

Zatem zwycięzcą pojedynku Kriss kontra Thorgal zostajeee...

... Bąbelek i Kudłaczek ;)

Wreszcie przeczytałem pożegnalny album z ich przygodami.
Po lekturze albumu "Tfffuj! Do bani z takim komiksem", rzeczywiście tak uważałem.
Tadzio B. stracił pazura, cały swój absurdalny humor i rysunkowo też nie było kolorowo.
Wszelaka nadzieję wobec Starych Mistrzów prysła jak bańka mydlana- Christa odszedł młodo, Wróblewski jeszcze wcześniej, Rosiński odcina kupony, Polch rysuje koszmarki, a Chmielewski totalnie się zPiSdził.

Zatem "Na wypadek wszelki woda, soda i Bąbelki (oraz Kudłaczki)" nie napawały mnie optymizmem.
Jednakże zmiana klimatu na typowo wiejski (TeBe przeprowadził się do Olbrachtówka) pomogła idealnie.
Miszczu znowu pisze i maluje tak, jakby napalił się całej łąki najświeższej trawy, a nie jakiejś suszonej, zmiętolonej zielonej herbatki.
Co chwila chichrałem się jak mały berbeć czytając kolejne przygody K&B, a dorosły kolekcjoner we mnie również został odpowiednio zaspokojony ogromem dodatków.
BRAWO!!!

P.s. Najmocniej przepraszam za nadmierne stosowanie słówek choć i ale ;)

4 komentarze:

  1. A może by tak sprawić sobie Bąbelka i Kudłaczka na te straszne, podłe, białe święta?
    Jak ja ich kochałam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Uprzedzam, że to bardzo drogie wydawnictwo, bo limitowane (550 egzemplarzy).

    OdpowiedzUsuń
  3. To stare sobie sprawię, już dawno miałam ochotę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj wspomnień czar :-)...cóż starość nie wieczność, każdy tetryczeje, niestety :-) z czasem, mój drogi :-)

    OdpowiedzUsuń